Ona / Marta Kotecka

Przychodziła jak fale. Spodziewałam się Jej – stałam już od kilku minut w oknie i czekałam, aż wreszcie Jej głowa wyłoni się zza drzew. Dała mi wcześniej znać, że będzie – choć nie musiała, bo i tak czułam, że nadeszła pora na nasze ponowne spotkanie. Widziałyśmy się już dzisiaj rano, gdy na ostatnią chwilę próbowałam przypomnieć sobie artykuł zadany na zajęcia, a Ona dosiadła się do mnie bez zaproszenia, zawiesiła się na moich ramionach, pozbawiła mnie czasu i nadziei. Tym razem też wiedziałam, że tak się zachowa. Nic nie było dla Niej święte ani ważne. Zawsze chodziło tylko o Nią. 

Gdy byłam mała, uwielbiałam wpatrywać się w fale. Przerażały mnie swoją siłą i konsekwentnością; pojawiały się, cofały i wracały. Myślałam: zabieracie ze sobą wszystko, ale nie mnie, ja jestem na brzegu, tu, bezpieczna, kochana, zabierzecie ze sobą wszystko, ale nie mnie, jestem dla was zakazana, jestem zbyt cenna, zresztą ludzie nie należą do morza, bo do morza należą morskie potwory i łzy chmur, ja należę do tego piasku i do tej ziemi, więc mimo że jesteście takie dzikie i piękne, i mimo że zabieracie ze sobą wszystko – mnie nie zabierzecie. Chciałam potrafić stawić Jej czoła, tak jak wtedy stawiałam czoła falom – moje myśli przeciwko sile wody. Chciałam powiedzieć do Niej: możesz zabrać ze sobą wszystko, co się na mnie składa, ale nigdy nie zabierzesz istoty mnie – nie posiadasz mnie, nie jestem twoją własnością, należę do samej siebie. 

Trenowałam to wyznanie już wiele razy – zmieniałam szyk zdań i słowa, aby móc jak najwierniej wyrazić to, co czułam – za każdym razem jednak tchórzyłam, Jej obecność była zbyt obezwładniająca, obejmowała mnie jak plącze roślin, jak wodorosty. Co gorsza – miała moje oczy i mój głos, czasami wydawało mi się, że po prostu mną była. Właśnie to powstrzymywało mnie najmocniej – strach, niepokój, myśl: możesz wygrać z falami, ale nigdy nie wygrasz z samą sobą. 

Ale nie dzisiaj, bo dzisiaj byłam gotowa. Przeczuwałam Jej nadejście i miałam rację. Otworzyłam drzwi – zawsze wpuszczałam ją do środka, mimo że nigdy Jej nie zapraszałam i nigdy nie chciałam Jej widzieć. Miała moje dłonie i moje pierścionki na palcach, to samo spojrzenie, które widywałam w lustrze, miała moje brwi i mój uśmiech, który czasami wyciągałam z siebie jak wyciąga się ludzi z wody, prawie samemu do niej wpadając. Przychodziła jak fale, ale nie była tak wrażliwa na moje prośby jak one – Ona zabierała ze sobą wszystko, włącznie ze mną, nigdy się nie oglądając ani nigdy nie przepraszając. I również teraz, gdy jest już tak blisko, gaśnie we mnie brawura. Nagle zapominam o wszystkim, o czym myślałam jeszcze sekundę temu. Mięknę pod Jej wzrokiem. Chcę, aby się pospieszyła – aby zrobiła już to, po co przyszła – powiedziała, co musiało zostać powiedziane i odeszła, uwolniła mnie na moment. Pragnę, aby nasze życia na powrót się rozdzieliły, aby każda poszła w swoją stronę. Patrzy na mnie. Widzę w jej oczach pewność, wierzy w to, co robi i ja również w to wierzę, nie może być inaczej, to nie jest kwestia wyboru. Przychodzi jak fale, ale nie ma w sobie nic z fal. Mówię do Niej, pod wpływem Jej uroku: zabierz ze sobą wszystko, włącznie ze mną.


Marta Kotecka urodzona w 2000 roku w Warszawie, gdzie dziś studiuje na Uniwersytecie Warszawskim.