Heatwave / Joanna Majewska

Poznań ma gorączkę. Widok za oknem się rozmywa, pomarańczowy blok z naprzeciwka mieni się intensywnie. Na balkonach leżą niewyraźne ciała ubrane w stroje kąpielowe, luźne podkoszulki, podwinięte bokserki odsłaniające różowe uda. Poręcza balkonów znikają. Na wykafelkowanej posadzce łazienki rozlewa się promień słońca.

Jacek sprawdza w lustrze nową fryzurę. Kiedy upały nie ustąpiły po tygodniu, bez słowa wyszedł z domu, a po godzinie zdyszany i spocony wrócił z nową maszynką do golenia. Podaje mi urządzenie i przynosi do łazienki wiatrak, który wędrował z nami po całym mieszkaniu od początku lipca. Zakręcone, brązowe włosy sfruwały na jego kark, piegowate ramiona, moje opalone uda. Świeżutko, mówi Jacek i uśmiecha się leniwie. Przyglądam mu się w lustrze, na którym od ostatnich porządków przybyło już kilka smug i drobnych plam po paście do zębów. Jego kości policzkowe wydają mi się teraz ostrzejsze, twarz bardziej pociągła. Opieram podbródek na czubku krótko ostrzyżonej głowy i spotykamy się wzrokiem. Jedno oko Jacka lśni złapane skrawkiem promienia słońca. Świeżutko, powtarzam.

Nieśpiesznie zamiatam rozsypane dookoła włosy, kiedy Jacek łapie mnie za ramiona, zsuwa ze mnie jasną lnianą koszulę i prowadzi pod prysznic. Cichy szum deszczownicy wypełnia łazienkę. Pod zimnym strumieniem wody dotyk nie parzy. Nieznośne ciepło odpuszcza, pozwala na bliskość. Jacek podnosi moją dłoń do swoich ust, policzków, czoła. Palcami drugiej ręki śledzi kształt moich bioder, przypomina sobie moje ciało. Strużki wody spływają po jego zamkniętych powiekach. Wtopieni w siebie kąpiemy się pod sztucznym wodospadem. Z zewnątrz docierają przytłumione rozmowy sąsiadów, stukot psich pazurów na klatce, przez Dębiec przejeżdża trąbiący pociąg. Gdzieś w oddali słychać wyjącą syrenę. Dźwięki odbijają się od naszych uszu i wylatują z powrotem na zewnątrz.

Orzeźwieni wychodzimy na balkon, dołączamy do reszty czerwonych ciał. Zmiana warty, mówię i szturcham Jacka, by spojrzał, jak nasza sąsiadka z naprzeciwka znika w głębi mieszkania, zostawiając pusty neonowy leżak. W każdy weekend konsekwentnie wymieniamy się z nią słońcem – poranne i południowe należy do niej, jej skóry świecącej olejkiem do opalania, czerwonego bikini, spieczonych piersi. Kiedy słońce zaczyna swoją leniwą wędrówkę na zachód, Jacek układa się na skrzypiącym, drewnianym krześle, ja siadam na rozgrzanych kafelkach plecami do niego, opierając głowę o wilgotne po prysznicu uda. Schniemy i dzielimy się papierosami, aż wyparują ostatnie krople wody, a niebo sczerwienieje.

Zachód. Lekki podmuch wiatru usiłuje przedrzeć się przez gęste, duszne powietrze, poruszyć zmęczonymi upałami liśćmi starego dębu na podwórku. Temperatura miasta spada. Rozgrzany beton paruje, syczy. Blask księżyca nieśmiało wlewa się przez sypialniane okno. Z bloków wysypują się obudzeni ludzie. Cisza sennego dnia ustępuje zgiełkowi, ulice zalewają donośne okrzyki, dźwięczny śmiech młodych dziewczyn, stukanie połyskujących obcasów, brzęk szklanych butelek. W przytulnej sypialni szelest wiatraka
miesza się z echem dudniącej muzyki Nocnego Targu. Księżyc delikatnie rozświetla alabastrowe ściany, jasne panele, blat starego, drewnianego biurka połyskuje muśnięty smugą srebrzystego światła. Jacek zatapia palce w moich wciąż mokrych włosach. W chłodzie mlecznego blasku po gorącej skórze przechodzi dreszcz.
Słońce nie pozwala o sobie zapomnieć.

Joanna Majewska – ze Szczecina wyjechała do Poznania. Studentka filologii polskiej, norwidolożka, kociara.