Lubię odwiedzać tatę w pracy. Dziś pomalowałam usta szminką i wsiadłam na rower. Od mojej ostatniej wizyty trochę się pozmieniało i kontener taty stoi teraz w zupełnie innym miejscu. Błądzę po powstającym osiedlu przez kilka minut, zanim znajduję drogę. Zaczynamy od fusiastej kawy i jego ulubionych drożdżówek, tata mówi, że piekarz jest chyba na urlopie, bo drożdżówka ma wysuszone boki. Za długo w piecu, pewnie to jakiś piekarz na zastępstwie. Trzecia drożdżówka rozkrojona na pół. Zjadam ją i moją ładną szminkę, a do kontenera przychodzą goście w interesach. Jedna osoba wpada po klucze do nowego mieszkania, cieszę się razem z nią. Niektórym tata mówi, że jestem jego córką, inni tylko mogą się domyślać.
Po kawie trochę mnie przycisnęło, więc tata zabiera mnie do jednego z wykończonych mieszkań, gdzie chodzą z kolegą za potrzebą. Łazienka ładna, podświetlana. A kolegi już nie ma, zmienił pracę. Później tata pokazuje mi mieszkania kupione w celu wynajmu. Wnętrza w odpowiednim standardzie, żeby czynsz mógł być wysoki. Jeden blok cały jest zrobiony pod takie inwestycje. Tam to nawet na korytarzu ściany są drewnem obłożone i zdobne czarno-białymi zdjęciami Manhattanu. Ale taty to nie dotyczy, on buduje domy dla ludzi. Po obejrzeniu mieszkań idziemy do przedszkola, bo powstały już dwa na osiedlu. Tata pyta, czy chce zobaczyć dzieci, ale okazuje się, że w południe jest pora leżakowania. Dzieciaczki śpią wszystkie na materacykach.
Wracamy do kontenera i robimy sobie pamiątkowe zdjęcie. On mi, ja jemu i dwa wspólne. Gadamy jeszcze chwilę o mojej przyszłości, oszczędnościach, pracy. Ja pytam go o nadchodzący wyjazd, bo widzę, jaki jest zmęczony rutyną i obowiązkami. Zaraz musi zresztą wracać do pracy. Zbieram się do wyjścia, ale tata otwiera jeszcze swój kalendarz, a ja czytam sentencje wypisane po wewnętrznej stronie okładki. Jedna z nich brzmi: „Życie to wojna i przystanek chwilowy w podróży”, ale inna już: „Działaj i miej nadzieję”.
Odjeżdżam na rowerze i zerkam przez ramię. Tata odprowadza mnie wzrokiem.
Kiedy wyjeżdżam z osiedla, wpadam na wycieczkę dzieci z drugiego przedszkola. Zatrzymuję się przed wąską ścieżką, żeby przepuścić całą gromadkę. Ubrani są w kamizelki i osłonięci daszkami przed lipcowym słońcem. Nie będą nawet pamiętać, kogo trzymali za rączkę na spacerach.