kamień (powiat wejherowski) / Sasza Pohorelov

Kiedy Kinga, moja babcia, zmarła, został po niej worek wczorajszych śmieci i kolekcja pomalowanych kamieni. Kolekcja tak duża, że jej małą chatkę można by nazwać muzeum. Nie zdziwiłbym się, gdyby ostatnią myślą Kingi przed zawałem było to, jaką czcionkę wybierze rada gminy na tablicę pamiątkową. Po śmierci mojego dziadka babcia oddała się swojemu nowemu hobby, które jest wystarczająco melancholijne, by łatwo było jej udawać przed bliskimi żal za mężem, i wystarczająco snobistyczne, by nikt nie zapomniał o jej szlacheckim pochodzeniu. Kinga przeprowadziła się do domu rodzinnego pod Gdynią dwa dni po pogrzebie męża – nie chciała czekać ani dnia dłużej. Ich dwupokojowe mieszkanie zostało sprzedane, żeby spłacić pogrzeb Zbyszka i zapewnić spokojną starość jego rodzinie. Tych czterdzieści osiem godzin przed wyprowadzką spędziła na pilnym przemyśliwaniu swojego nowego życia, ponieważ jej rola szczęśliwej żony znanego w mieście prawnika dobiegła końca. Bardziej niż śmiercią Zbyszka martwiła się, że teraz będzie musiała odgrywać przed koleżankami postać samotnej wdowy. Bo o ile była w stanie przetrwać brak męża, o tyle nie potrafiła pogodzić się ze spadkiem w hierarchii społecznej trójmiejskich emerytek. Nie mogła zostać dłużej w mieście, które przypominało jej o nowym statusie i miłości, którą udawała, by móc co sobotę spokojnie popijać szampan na balkonach gdyńskich teatrów.

Jedynym zajęciem Kingi we wsi Kamień, do której się przeprowadziła, było zbieranie małych kamyków, rzeźbienie ich w przeróżne kształty i pisanie na nich krótkich wierszy własnego autorstwa. Jak wspomniałem wcześniej, miała tylko 2 dni na wymyślenie nowego hobby, więc zrealizowała swój pierwszy i najbardziej oczywisty pomysł, łączący tytuł magistry sztuki i nowe miejsce zameldowania. Malowanie kamieni na wsi Kamień brzmiało jak nagłówek małomiasteczkowej gazety, lecz właśnie ten kicz tak jej się spodobał. Po studiach babcia pracowała jako nauczycielka w liceum plastycznym, ale kiedy dziadek zaczął wspinać się po szczeblach kariery, zdecydowali, że Kinga rzuci pracę, by opiekować się domem i dziećmi. On zdecydował. Kinga obiecała sobie wtedy, że nigdy nie porzuci sztuki, okazało się jednak, że każda aktywność twórcza przypominała jej o decyzji męża. Na początku swojego nowego, kanapowego życia malowała talerze z małopolskimi ornamentami, ale talerze te zbyt często tłukły się podczas kłótni. Od tej pory jej głównym zajęciem było pisanie krótkich wierszy, które nieudolnie ukrywała w mieszkaniu, licząc, że odwiedzające ją koleżanki znajdą notes z ze zdjęciem Achmatowej na okładce i przeczytają. Nie znalazły. Nie przeczytały.

W związku z niezdiagnozowaną nerwicą i wolnością od męża, w bardzo krótkim czasie liczba różnokolorowych kamieni z wierszami przekroczyła pięćset. Babcia zwykła żartować, że jest tak wydajna, bo odpracowuje czterdzieści lat kreatywnego urlopu, ale ja zawsze myślałem, że przy odpowiedniej dawce pregabaliny w końcu zmieniłaby temat rozmowy – ze swoich kamieni na co najmniej pogodę za oknem. Przy podwójnej dawce może nawet zapytałaby, co u mnie. Kiedy przeprowadziliśmy się z mamą z Gdyni do Warszawy, kontakt z babcią ograniczył się głównie do wysyłanych pocztą wycinków z lokalnych gazet. Nie było mi aż tak przykro, bo dzięki temu nigdy nie miałem problemu z wypracowaniami o rodzinie w podstawówce. Zawsze wykorzystywałem tę okazję, by opowiedzieć o mojej dziwnej babci, o której pisała chyba każda lokalna gazeta w północnej Polsce. Kiedy zadzwoniła do mnie w dniu moich dziewiątych urodzin, dowiedziałem się, że „Głos Pomorza” napisał o „wyjątkowej babci z Kamienia, która maluje na kamieniach”. Powiedziała, że w podziękowaniu wyśle im kamień w kształcie mapy Wejherowa. Była to pierwsza z dziesiątek publikacji o niej. Zapomniała wtedy o moich urodzinach, ale na sam koniec poradziła, abym „polegał tylko na samym sobie i swojej intuicji”. Właśnie te dwie umiejętności opanowała w ostatnich latach swojego życia. Na początku swojej kamiennej kariery często myślała o tym, co powie dziennikarzom, gdy w końcu dowiedzą się o jej kunszcie. Z niecierpliwością czekała na dzień, w którym redaktorzy nadmorskiej prasy zdecydują się wypełnić strony między poradnikiem ogrodniczym a krzyżówkami kolumną o jej sztuce. Babcia z maniakalnym uporem próbowała wymyślić odpowiedź na dość oczywiste pytanie – dlaczego zaczęła malować na kamieniach? Inspiracja sztuką ludową, druga młodość, wizja we śnie, tradycja rodzinna – każda wersja wydawała się zbyt oczywista i nudna. “Głosowi Pomorza” przedstawiła, nieoczekiwaną nawet dla samej siebie, głęboką i nieprawdziwą opowieść o tym, jak codziennie chodziła na plażę ze swoim mężem, a każdy kamień jest pamiątką ich głębokiej miłości, którą niesie przez życie nawet po jego śmierci. Tak naprawdę dziadek nie lubił wody, ale to wyobrażenie było na tyle wzruszające, że nie mogła się powstrzymać. Oczywiście historia się sprzedała i już miesiąc później prowadziła swoje pierwsze warsztaty arteterapii na uniwersytecie trzeciego wieku. W pewnym momencie sama zapomniała, dlaczego tak naprawdę zaczęła swoją kamyczkową przygodę, przestało to mieć jakiekolwiek znaczenie. Ten pierwszy wywiad był jedynym przypomnieniem, którą wersję zdarzeń wybrała dla małomiasteczkowych gazet i zdołowanych wejherowskich wdów. Z radością przyjęła nową rolę i zapomniała, jak to jest być żoną i gospodynią domową. Nikt już nie wspomina o sukcesach jej szanowanego męża prawnika – teraz ona jest osobą, o którą pytają ludzie, kiedy nie wiedzą, o czym rozmawiać podczas świąt. Jego brak został jej istnieniem.

Podejrzewałem, że niedługo umrze. Zaczęła częściej dzwonić i coraz rzadziej pojawiać się w prasie gminy Wejherowo i okolic. Miałem nadzieję, że tuż przed śmiercią, przypomni sobie krótkie czterowiersze, które kiedyś wspólnie układaliśmy na plaży. Za młodu byłem jedyną osobą, którą zapraszała na wyjazdy nad morze. Bardzo szczegółowo tłumaczyła mi, jaki kształt powinny mieć kamienie i jaka powierzchnia jest najlepsza dla farb olejnych. Pozwalała nam wspólnie wybierać tematy wierszy, które pisaliśmy potem na każdym kamieniu. Wydawało mi się wówczas, że nawet jeśli nasze wycieczki nie są dla niej wyjątkowe, to przynajmniej kiedyś uzna rodzinne spotkania za ciekawy motyw wystawy. Pragnąłem zostać kolejnym i ostatnim krewnym, którego użyje w swojej sztuce. „Kamienna więź pokoleń” – świetny tytuł wystawy. Tak się jednak nie stało. Kiedy przyjechałem na jej pogrzeb, okazało się, że zostawiła bardzo szczegółowy testament, w którym opisywała, co należy zrobić z jej kamieniami. Część miała trafić do lokalnego muzeum, z którym wcześniej zawarła umowę notarialną – czterdzieści lat małżeństwa z prawnikiem nie poszło na marne – a druga część miała zostać wysypana na jej ulubionej plaży. Jej pośmiertna wystawa składała się z wybranych przez komisję Akademii Sztuk Pięknych w Gdyni kamieni z kolekcji muzealnej wsi Kamień. Nie znalazły się tam dzieła z moimi wierszykami – nie były wystarczająco dobre, aby trafić do domu kultury małej kaszubskiej wsi.

Moimi najdroższymi wspomnieniami z babcią pozostają różnokolorowe kamienie z wierszami o przyrodzie i pięknie Bałtyku, które pisaliśmy, gdy byłem dzieckiem. Mam nadzieję, że zawiodła mnie pamięć i jeden z siedemdziesięciu sześciu kamieni (po jednym na każdy rok jej życia) w sali wystawowej działu rzeźby na ASP rzeczywiście zawierał moje niezdarne dziecięce rymowanki. Chociaż intuicja podpowiada mi, że moje słowa leżą teraz głęboko na dnie zimnych bałtyckich wód. Jeden z tych wierszy spisałem z pamięci patykiem na plaży, tej jej ulubionej, przy Cyplu Rewskim. Czekam, aż fala zmyje moje słowa i wtedy będę mógł wsiąść do pociągu powrotnego do Warszawy. Babcia nigdy nie oglądała się za siebie, więc ja chyba też nie powinienem.

Sasza Pohorelov (on/jego, @pohorelov) – współzałożyciel, redaktor i członek zarządu drukowanego inkluzywnego magazynu DUMA. Autor ponad 20 publikacji, wydanych w pięciu językach. Prowadzi warsztaty z języka inkluzywnego i budowania niewykluczających narracji w przestrzeni medialnej i korporacyjnej. Pomimo braku formalnych kompetencji, współpracował również z klubami, radiami i galeriami sztuki jako osoba artystyczna. Jeśli są rzeczy, których jeszcze nie robił, to pewnie ma je już w kalendarzu. W wolnym czasie prowadzi humorystyczną stronę z memami @pysznestopy.pl mającą ponad 15.000 obserwujących na Instagramie.