okopy
katastrofy trwale zapisują ich radość
to charyzma popiołów
czy chcesz drobinki piasku, złota czy popiołu? przecedźmy
a gdy już wiemy że nic nie warte to i tamto
ślady trzeba oddawać trawić domniemania
z galaktyki zstępować w strużkę potu
w chamstwo samo
topielcom muzykę!
i będę zrozpaczona z każdym dniem bardziej i bardziej
będę obrastać w niepokoje ciemność czyń jak ja bądź podobny
to mnożenie człowieka przez człowieka
otwiera szorstką czeluść na łzy kpij sobie
cisza zarasta słowem słowo narasta mową
dźwięczną młodość im
na pastwisku intelekt kultury wypasa baca o włosach écru
to jakby lniane kosmyki jungowski sen i rozkładaj nogi
pukajcie do drzwi swoim zelżywym istnieniem
w kapliczce przydrożnej do której można wejść zajrzeć zaświtało
muzyka słońce kroki spłaty raty kredyty straty
człowiek człowiekowi kamieniem
rzuć myśl a gwarantuję
zbędziemy ją cierpieniem
zrzucony z burty ciężar zatonął bez żalu
w poduszce toczy się kłótnia
wyczytano sensy radio się uśmiechało
ja złoty lukier zdjęłam językiem
z tortu weselnego
aż: boli i strasznie jestem wysoko
volées de poissons
I mówię – woda ma zapach
zwierzęcy połowu
zielony wodorostów
słodki odpadów
I wrzeszczę – lubię ten zapach
ale czy on mnie nie ukaże za to!!
czy ja nikogo nie ukażę za to!!!
że pozbierałam jęki wody
podczas gdy mieszają się we mnie ognie
ich języki
zrobić krok do wody
to dowody
na stać się pokarmem tłumu
szanowni panowie wielorybi, ręce wasze
nogi piranii
głowa rekinów
same płyną ręce
na spółę jecie
kiedyś skruszę
stopy się już nie przejdą po wodzie
zamiast salw
lecą podwodne rapsy
dobrze, żeście mnie zjedli
życie się marnowało
powierzchniowe
Ty chuju
przeraża mnie co on mi zrobi
straszny jak bracia i siostry z jednego chowu jak rodzina
PROSTO POWIEDZIANE
że straszy
Ty chuju myślisz że fajnie ci będzie jak
sobie znajdziesz zaręczysz i obłożysz
jak rozpłodzisz i osiągniesz swoje gówno
którym się będziesz wychwalał – na
stołach stoją i mają szczupłe ciała
godzi w nich twoja przyjemność
a ty się tyle nacierpiałaś słonko
i życie ci podkłada kolejne szambo za szambem
za szambem sobie próbujesz oświetlić
wewnętrznym światłem kanalizację tego miasta
w dzień i w noc
górują nad tobą wszyscy
którzy się mają
w porządku
chuj wie o co im chodzi w tym standardzie
bytowania,
żeby sobie mogli ponarzekać
ty się odzywasz
wędrowanie wzdłuż
marzy mi się nie czuć dna
a w głowie mieć bezpieczeństwo mleczne myśli spokój
chłopcu przyśniło się gdy staliśmy w kolejce po żytni
chleb morze bałtyckie
wędrująca myśl, że wstanie na progu domu, len uleczy rodzinę
zbiorowisko much przy śniadaniu
w zeszłe wakacje miał kolegę do wędrowania wzdłuż
pewnego dnia będzie potrafił od-codziennić sobą
ostatnio stary notatnik zadźwięczał –
porządek odkryty faza tupetu cudzysłów
relatywizm jest w mieście ciągłość odniesień
porządek nieostateczny krystalicznie nieobejmowany
przypomina Joannę w lekką mżawkę
przebija przez niego spójność i że w sercu mam smak.
nie ma tłumu przy rzece Płoni
spojrzałam na tęsknotę zapisaną w morzu w refleksje
plotło jaskrawe światło zachodnie fakty
już ciemno – ciemno
cieszy mnie że w trakcie powiedziałam SPIEPRZAJ w niebo granatowe
chcę spokojnie spać
mamy w sobie wolność czarnego ptactwa, wracam do domu?
Karina Jurewicz – zawodowa plastyczka, studentka polonistyki antropologiczno – kulturowej oraz kulturoznawstwa. Jest związana z Kołem Literatury Najnowszej UJ. Jako laureatka Festiwalu Młodych Twórców 2020 wzięła udział w warsztatach poetyckich prowadzonych przez Zośkę Papużankę. Jest uczestniczką Pracowni przed Debiutem Wierszem 2024 TransPortu Literackiego i warsztatów poetyckich Kiry Pietrek. Jej wiersze publikowane były w almanachach: “Po kamykach dorastania” i “Wiersze znad Sanu”. W latach 2009-2016 była związana z Warsztatami Literackimi “Wers”. Swoją twórczość publikuje w mediach społecznościowych jako @kablanka.pisze. Cieszą ją ślady intymności w poezji najnowszej. Pracuje w kulturze.