Kozackie uroki / niezjadajmnie

Zgrabne dłonie Skrzetuskiego zdejmowały mu postronek z szyi, a Bohun chciał tylko, by Lach zacisnął pętlę mocniej, albo przydusił go gołymi rękami. Poobijane żebra nie dokuczały mu tak bardzo, jak jeszcze parę chwil temu. W życiu by tego nikomu nie powiedział, oczywiście, a już zwłaszcza nie Skrzetuskiemu, ale prawie się uśmiechnął, gdy ciepłe palce musnęły jego krtań. A potem czar prysł, Lach znów stał dwa metry dalej, patrząc na niego z cieniem pogardy w oczach.
— Wolny jesteś.
Bohun wiedział, że powinien być wdzięczny, każdy inny szlachcic kazałby go powiesić, i to w najlepszym wypadku. A jednak zamiast ulgi czuł żal, spotęgowany tylko beznamiętnym tonem pozornie pięknych słów.
— Wiesz, że do Chmielnickiego wrócę? — odezwał się, chyba tylko po to, by przerwać ciszę, a może też po to, by sprowokować Skrzetuskiego, wywołać jakąś reakcję, jakikolwiek grymas, gest, byleby choć na chwilę zrzucił tę maskę obojętności. Czy przywdział ją ze względu na Helenę? Kozak spojrzał na dziewczynę, na jej białą suknię i zdobiony czepiec, i zdał sobie sprawę, że jest zazdrosny. Tylko już nie o nią.
Uciekł. Jak pies z podkulonym ogonem, odprowadzany wzrokiem przez człowieka, którego nie chciał już nigdy więcej zobaczyć, a za którym zatęsknił, gdy tylko zniknął mu z oczu.

***

Konny patrol znalazł go ledwie żywego na stepie. Uciekając, nie wziął ze sobą nic prócz szabli, choć proponowano mu jadło i napitek na drogę. Odmówił, kierowany dumą, czego szybko pożałował, bo wiosna była kapryśna. Przez parę dni, gdy jeszcze spotykał na swojej drodze wsie i pojedyncze domy, kradł po nocach, co się dało. Ale potem zabudowania się skończyły, tak samo pola i sady, i był zdany na siebie. Nie usłyszał nawoływań, dopóki dwaj Kozacy nie zeskoczyli na ziemię, powtarzając jego imię. Gdy znajome ręce wciągały go na konia, szepcząc słowa otuchy, wmawiał sobie, że dotyka go ktoś inny, że to Skrzetuski pojechał za nim, że szukał go po stepie i znalazł, leżącego wśród traw, i zabierze go ze sobą. A potem zemdlał. Może to i lepiej.

***

Obudził się w namiocie. W pierwszej chwili chciał instynktownie sięgnąć po szablę, ale jego ramiona i ręce zdawały się skrępowane. Spanikowany zaczął się szarpać, lecz szybko zorientował się, że walczy z cienkim kocem, w który zawinięty był jak dziecko. Po chwili do namiotu wszedł strażnik, zaalarmowany szamotaniną. Bohun rozpoznał w nim Ivana. Przyjaciela.
— Jurko! Wstałżeś w końcu! — Kozak przyklęknął koło posłania i pomógł Bohunowi podnieść się do siadu. — Boli cię coś? Czego ci potrzeba?
— Wo… Wody — wychrypiał Jurko, przesuwając językiem po spierzchniętych wargach. Ivan sięgnął za siebie i podał mu skórzany bukłak. Bohun niemalże wyrwał mu go z rąk i począł pić łapczywie.
— Ładnieś pospał, już my myśleli, żeby po lekarza słać.
Przez dobrych parę chwil jego słowa zawisły w powietrzu, nie doczekawszy się odpowiedzi. Dopiero gdy woda się skończyła Bohun skinął głową, oderwawszy się od bukłaka.
— Parę ciężkich dni za mną.
— W to nikt nie wątpi — Ivan przyłożył mu dłoń do czoła, szukając oznak gorączki. Chłód jego skóry przyprawił Bohuna o dreszcz.
— Rozpalony jesteś — Ivan zaniepokoił się lekko. — Chmielnicki kazał donieść, jak tylko się obudzisz, ale jeśliś wciąż znużony, powiem, że jeszcze nie pora. Chce pomówić z tobą, ale poczeka.
Jurko przetarł oczy, potarł zarost na podbródku. Musiał się ogolić, ale to potem.
— Poślij po niego — zdecydował. — Nie moja rzecz kazać hetmanowi czekać.
— Może byś coś zjadł najpierw?
— Później.
— Tak bardzo chcesz przed hetmanem zemdleć?
Jurko spojrzał na niego spode łba, a Ivan uśmiechnął się tylko.
— Zawołam Chmielnickiego, a i jeść ci przyniosę. Wyglądasz, jakbyś od dawna nie miał nic treściwego w ustach, i nie chcę wiedzieć, w jakim stopniu mam rację. A jeść trzeba.
Bohun chciał zaprotestować, ale Ivan pchnął go z powrotem na barłóg, samemu jednocześnie wstając.
— Sza! Nie pytam się ciebie o zdanie, mówię jeno, jak będzie — odezwał się, zbierając się do wyjścia. — Idę, wrócę z jadłem, a ty nawet nie próbuj się z łoża ruszać.
Bohun odprowadził go wzrokiem i westchnął ciężko. Podparł się na rękach, żeby usiąść, czego momentalnie pożałował. W głowie mu zakręciło, o mały włos nie upadłby z powrotem na posłanie. Ivan miał rację. Jurko nie poddał się jednak; zacisnął powieki, by przeczekać moment słabości. Dopiero teraz zaczęły docierać do niego odgłosy obozu. Pokrzykiwania, śmiechy, szczęk broni trenujących żołnierzy. Głosy były jednak niewyraźne, jego namiot musiał być ustawiony na uboczu, przy skraju obozowiska. Słaby zapach jedzenia, zapewne zupy, podpowiedział mu, że pora już prawie obiadowa. Nie wiedział, gdzie rozbito obóz, poczucie kierunku stracił już parę dni temu, ale wszystko zdawało się toczyć po staremu.
Zebrał siły i usiadł prosto, otwierając jednocześnie oczy. Sekundy później usłyszał kroki, a po chwili do na miotu wszedł Ivan, tym razem niosąc w rękach blaszaną miskę. Namiot wypełnił aromat pieczonego mięsa.
— Co to? — Bohun spytał, wyciągając szyję, by dojrzeć zawartość naczynia.
Ivan uśmiechnął się pod wąsem.
— Zając.
Podał siedzącemu Kozakowi miskę, i dopiero na widok pieczeni Jurko zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo był głodny. Rzucił się na posiłek, czując, jak ślina napływa mu do gęby. Szarpał mięso palcami i wpychał je do ust, nie bacząc na to, że parzy mu wargi. Gorący tłuszcz spływał mu po brodzie, a on sam był przekonany, że nigdy jeszcze nie jadł czegoś równie pysznego.
Ivan wziął się pod boki, śmiejąc się.
— „Później”, co? W dupę mnie pocałuj tym swoim „później”. Wiedziałem, żeś głodny. Specjalnie dla ciebie żem szaraka ustrzelił, a kto to widział, żeby o tej porze roku takie tłuste zające znaleźć.
Bohun otarł twarz rękawem koszuli.
— Na pańskich polach się pasą, to i tłuste — stwierdził z pełnymi ustami.
— A gdzie tam pańskie pola — Ivan machnął ręką. — Prędzej by ze zmęczenia padły, niż ze szlacheckich majątków tutaj dokicały.
Jego słowa przypomniały Bohunowi, że wciąż nie wie, gdzie tak naprawdę się znajdują. Przełknął kolejny kęs mięsa, by o to spytać, lecz nie zdążył, bo do namiotu wszedł ktoś jeszcze. Hetman.
— Siedź spokojnie — rzucił Chmielnicki, widząc, że Jurko zbiera się do powstania. — A ty na zewnątrz — zwrócił się do Ivana. — Przydaj się na coś. Będzie czas jeszcze, żeby z atamanem porozprawiać.
Ivan wycofał się posłusznie. Bohun odstawił na ziemię miskę z niedokończonym posiłkiem, ale hetman uśmiechnął się tylko.
— Jedz jedz, nie krępuj się. Bardzo musiałeś być strudzony, żeś tyle spał.
— Tyle, to znaczy ile, hetmanie?
Chmielnicki zaśmiał się cicho.
— Dzień cały prawie. Nasi chłopcy znaleźli cię widać rychło w czas.
Bohun wytarł dłonią dno miski i oblizał palce.
— Prawda to — odparł, skończywszy posiłek. — Nie wiem, czy bym kolejny dzień wytrzymał.
— A po co tym sobie głowę zawracać? — Hetman usiadł na pieńku naprzeciwko Bohuna. — Ważne, żeś z powrotem, i to w jednym kawałku. Już myślelim, żeś się w końcu doigrał, że cię Lachy usiekli.
— Mnie? Usiekli? — Bohun spytał, zgrywając oburzonego. — Wielu próbowało, i wielu jeszcze spróbuje, hetmanie. Jużem przyzwyczajony.
— Humor ci wraca, widzę — skomentował Chmielnicki. — Dobrze to świadczy. Byliśmy spokojni, dopóki nie doszły nas słuchy, że cię ludzie Skrzetuskiego schwytali. Szlachcic do ciebie miłością nie pała, a w dodatku za swe zasługi dla Wiśniowieckiego znany, tośmy się nie na żarty przestraszyli. Prawda to? Schwytali?
Bohun spuścił wzrok.
— Prawda.
— Pobili?
— Pobili — odpowiedział, choć nie musiał; spod jego rozpiętej koszuli wyzierały barwne sińce na żebrach, plecach i ramionach.
— Ale skoroś aż tu do nas prawie dotarł, to się wyliżesz. Mów lepiej, jak ci się zbiec udało.
Bohun przełknął ślinę. Na szyi niemalże znów poczuł ciepło dłoni Jana.
— Życie mi darowano — przyznał cicho. — I teraz dług mam.
— Wobec kogo?
Jurko zawahał się, zanim odpowiedział.
— Skrzetuskiego.
Chmielnicki zmarszczył gęste brwi.
— Skrzetuski cię wolno puścił? — spytał, bardzo powoli.
Bohun przytaknął. Dawno nie widział hetmana tak zdezorientowanego. Chmielnicki siedział cicho, widocznie zamyślony.
— Hetmanie? — Jurko zagaił po chwili. — Czemuście tacy zdziwieni?
Chmielnicki przeniósł na niego wzrok.
— Skoro cię wypuścił, to czemu pojechał za tobą?
Bohun poczuł, jak krew napływa mu do twarzy.
— Co waść mówisz?
— No, pojechał za tobą — powtórzył hetman. — Sam w dodatku. Szukał cię chyba, albo co. Chłopcy znaleźli go nie dalej jak milę na wschód od ciebie, a niedaleko konia padłego. Zajechać go musiał.
Tym razem Bohun zbladł, dla odmiany.
— Znaleźli? Żyw?
— Żyw, jeno wymęczony, jak i ty. Obiecałem już ludziom, że… — nie dane mu było dokończyć, gdyż Bohun zerwał się z posłania, a przynajmniej próbował, zatoczył się naraz i padł Chmielnickiemu do nóg.
— Nie krzywdź go, hetmanie! — zakrzyknął Jurko, zdjęty trwogą o życie szlachcica. — Proszę!
Hetman zdziwił się jeszcze bardziej, choć Bohun nie sądził, że było to możliwe.
— Ejże, atamanie! Cóż to ma być? Co tobie?
Bohun z trudem opanował zawroty głowy. Dla bezpieczeństwa pozostał na ziemi. I tak nie śmiał w tej chwili spojrzeć hetmanowi w oczy, nie kiedy zdał sobie sprawę, że Skrzetuski rzeczywiście ruszył go szukać.
— Nic mnie, i to dzięki temu człowiekowi właśnie. Nie można mu krzywdy zrobić, nie można!
— Widać gorączka cię męczy jeszcze, bo bzdury gadasz — stwierdził Chmielnicki, po czym chwycił Kozaka pod pachy i podciągnął go do siadu, opierając jego plecy o pieniek, na którym sam siedział. Na taki stopień zażyłości hetman pozwalał sobie rzadko, i to tylko z najwierniejszymi z żołnierzy.
Głowa Bohuna opadła na kolano Chmielnickiego.
— Dlaczego pojechał za mną? — spytał cicho.
— Nie mnie to wiedzieć, Jurko. Może zdanie zmienił, albo co — zasugerował hetman. — Zresztą, sam go spytasz o to, jak wydobrzeje na tyle, by szablę w ręku utrzymać.
Bohun zmarszczył czoło.
— Szablę?
— Pojedynek zapowiedziałem. Zmierzysz się ze Skrzetuskim, i raz na zawsze sprawę zakończysz. Dla Jurka świat zatrzymał się na moment. Nie. Nie, nie
może być!
— Żartujesz waść? — zapytał, siląc się na spokojny ton. To nie może być prawda.
— A wyglądam ci, jakbym żartował?
Bohun poczuł, jak ogarnia go panika.
— Hetmanie, ja nie mogę — zaoponował. — On mi życie darował, a nie musiał. Żaden z nas by go żywcem nie puścił, gdyby to w nasze ręce wpadł. Gdyby nie on, już bym dawno zimny wisiał, albo dogorywał na palu. Tylko jemu ratunek zawdzięczam, nasłuchałem się, co to chcieli ze mną zrobić jego ludzie.
— Może i tak, ale po coś pojechał po ciebie — odparł Chmielnicki. — Na moje oko, to on zgrywał łaskawego przed ludźmi, a sam chciał cię cichcem w polu dobić.
— Nie wiesz waść tego! Dług mam wobec niego, nie godzi się swego wybawcy zabijać. To kwestia honoru.
Hetman westchnął, lekko zirytowany uporem żołnierza.
— Nikt nikomu słowa nie piśnie. Wszyscy będą myśleli, że gdzieś na stepie padł, prawie tak się stało. Ludziom już obiecałem pojedynek, potrzeba im trochę rozrywki.
— Nie mogę.
— Możesz.
— Hetmanie, ja waści proszę — Bohun spojrzał na Chmielnickiego błagalnie. Czuł, że walka jest przegrana, że los Skrzetuskiego został już przesądzony. Oczy zapiekły go od wzbierających się łez. — Nie każcie mi walczyć z tym człowiekiem. Nie… Nie wybaczyłbym sobie, gdyby zginął przeze mnie.
— Ejże, Jurko — w głosie hetmana zabrzmiała ostrzegawcza nuta. — Miękki się zrobiłeś. To niepodobne do ciebie. Tym bardziej musisz się ze szlachcicem rozprawić, bo widać, że źle wpływa na ciebie.
Bohun przeniósł ciężar ciała na kolana i klęknął przed Chmielnickim. Łzy spływały mu po policzkach, potęgując tylko ogarniający go wstyd i strach.
— Hetmanie, ja nie proszę, ja błagam. Daruj…
Chmielnicki uśmiechnął się do niego z politowaniem.
— Kozak nie błaga, a zwłaszcza nie mój ataman. Wypoczywaj, zbieraj siły. Szlachcic najdalej za dwa dni będzie gotowy do pojedynku, a potem ruszymy dalej. — Hetman pogłaskał Bohuna po głowie, odgarniając mu włosy z czoła, na co Kozak skrzywił się. Hetman był mu jak ojciec, ale dotyk jego budził w atamanie odrazę. — Tak będzie lepiej, Jurko. Zobaczysz.
To powiedziawszy, Chmielnicki wstał, wyminął klęczącego Kozaka i wyszedł z namiotu, niemal natychmiast jednak wskoczył na jego miejsce Ivan. Skryty w krzakach słyszał całą rozmowę, więc nie zdziwił go widok szlochającego atamana. Przypadł do niego, i objął go ramionami. Bohun nie poruszył się, trwał nieruchomo w uścisku.
— Będę go musiał zabić — powtarzał, z początku zawodząc żałośnie, potem stopniowo coraz ciszej. — Będę go musiał zabić.

***

— Nie chcę go zabijać. — To jedno zdanie dźwięczało mu w głowie, gdy stał na polu z szablą w ręku. Obiecane dwa dni minęły jak z bicza strzelił, a teraz kilkudziesięciu Kozaków otaczało go ze wszystkich stron, czekając z niecierpliwością na przyprowadzenie jeńca. I na pojedynek.
Diabli by to wszystko wzięli. Bohun dreptał nerwowo w miejscu, wydeptując mokrą od deszczu trawę, starając się zachować zdrowy rozsądek. Nie udało mu się jeszcze wymyślić takiego toku wydarzeń, w którym ani on, ani Skrzetuski nie giną, co z dość oczywistych powodów było bardzo martwiące. Gdyby uciekł przed pojedynkiem, Skrzetuskiego zabiłby kto inny, gdyby odmówił walki, obaj zostaliby zapewne zaszlachtowani przez tłum, albo Chmielnicki zabiłby Jana na jego oczach. Nawet gdyby Bohun dał się zabić, znalazłoby się mnóstwo chętnych do zakończenia żywotu szlachcica. A gdyby…
Tok jego rozmyślań przerwały podekscytowane okrzyki zgromadzonych. Bohun podniósł wzrok, a to, co zobaczył, fizycznie go zabolało. Przyprowadzono Skrzetuskiego. Uwiązanego za szyję postronkiem, tak jak Bohuna parę dni wcześniej. Lach wyglądał jak siedem nieszczęść, włosy miał w nieładzie, a na grzbiecie tylko brudną koszulę. Choć teraz szedł spokojnie, z wzrokiem wbitym w ziemię, jego szyja była posiniaczona, skóra gdzieniegdzie zdarta do żywego mięsa. Musiał się wyrywać, walczyć. Jurko miał ochotę podbiec do niego, zdjąć mu rzemyk z szyi i objąć go, ale nie mógł nawet zapłakać. Zamiast tego uniósł dumnie głowę, choć wcale nie czuł się dumny.
Jana ustawiono naprzeciwko Bohuna, sam Chmielnicki wyswobodził go ze sznura i podał mu jego szablę. Dopiero wtedy Skrzetuski spojrzał na swojego rywala, a w jego oczach Bohun ujrzał upór, ale też coś miękkiego, jakby Jan spotkał dawnego przyjaciela. Może to było tylko przywidzenie, ale Bohunowi zdawało się, że kąciki ust szlachcica unoszą się w subtelnym uśmiechu.
A potem hetman dał znak na rozpoczęcie walki. Bohun ruszył, zamachnął się szablą i zatrzymał ją centymetry od gardła Skrzetuskiego, który nawet nie drgnął. Kozaka za to przeszedł dreszcz, gdy ich spojrzenia znów się spotkały, gdy poczuł bijący od szlachcica spokój.
Zgromadzony tłum wydał z siebie jęk zawodu, co poniektórzy poczęli wyzywać Lacha od tchórzy, inni zagrzewali do walki, a Jan patrzył tylko na Bohuna.
— Nie potom cię uwolnił, żeby teraz walczyć z tobą — powiedział cicho i odchylił głowę, odsłaniając szyję, jakby chciał ułatwić Kozakowi zadanie ciosu.
Jurko poczuł, jak wzbiera w nim wściekłość.
— Myślisz, że chcę się z tobą bić? — spytał, po czym odsunął się i wskazał szablą na szablę Skrzetuskiego.
— Póki walczysz ze mną, nikt inny nie może cię tknąć. Więc walcz.
Skrzetuski zawahał się, ale, ku uldze Bohuna, w końcu uniósł broń. Jurko zaatakował, a Lach sparował jego uderzenie. I zaczęła się walka. Powietrze wypełnił świst ostrzy i szczęk stali, dwie postacie wirowały wokół siebie w czymś, co do złudzenia przypominało taniec. Kątem oka Bohun zobaczył, jak Chmielnicki uśmiecha się pod wąsem, lecz uwaga Kozaka szybko skierowała się z powrotem na przeciwnika.
Boże, jaki on jest piękny, pomyślał Jurko. Całe zmęczenie i ból będący efektem ostatnich dni zdawały się ulatywać z osoby Skrzetuskiego z sekundy na sekundę, a zastępowała je siła i żołnierskie opanowanie. Na twarzy szlachcica malowało się skupienie, może nawet ciekawość? Poruszał się z gracją czapli, ale siłą dorównywał wilkowi. Bohun widział jednak, że Jan się hamuje, że nie pokazuje swojego pełnego potencjału. Każdy cios, choć precyzyjny, zdawał się wykalkulowany tak, by nie sięgnąć przeciwnika. Czy szlachcic robił to ze strachu o życie Kozaka? Czy specjalnie powstrzymywał się, by nie zrobić mu krzywdy? Przyjemna to była myśl, ale i niebezpieczna. Chmielnicki zaraz gotów dostrzec, że coś jest nie tak, a Jurko nie chciał nawet wyobrażać sobie reakcji hetmana. Wyprowadził więc cięcie, śmielsze niż dotychczas, by wymusić na Skrzetuskim więcej zapału. Jak w transie patrzył, jak czubek jego szabli leci ku szlachcicowi, i, niczym niepowstrzymany, zagłębia się w ciało na wysokości trzeciego żebra, tnąc niemal na odlew.
Jan syknął z bólu i zatoczył się, zgromadzeni Kozacy zakrzyknęli radośnie, a Bohun mało nie zapłakał.
Na koszuli szlachcica wykwitła czerwona plama. Skrzetuski przyłożył dłoń do rany i ze zdziwieniem spojrzał na zakrwawione palce. Jurko wyklinał się w myślach po wsze czasy. Głupiś! Coś sobie myślał? Nie mógł podejść do przeciwnika, ale rzucił mu błagalne spojrzenie.
— Przepraszam — szepnął, wiedząc, że Jan go nie usłyszy, ale mając nadzieję, że zrozumie. Skrzetuski skinął głową. Zrozumiał.
Był jednak ranny, dość poważnie. Nie śmiertelnie, Bohun nie zaryzykowałby tak wiele, ale ranie daleko było do zwykłego zadraśnięcia. Jurko to wiedział, Skrzetuski też, tak samo jak wszyscy zgromadzeni, czemu też dali głośny, wesoły upust. Bohun skrzywił się, słysząc wyzwiska, którymi obrzucano szlachcica. Trzeba działać szybko. Myśl, Jurko, myśl!
Bez ostrzeżenia Kozak rzucił się na Skrzetuskiego, siłą ataku zaskakując nie tylko swojego przeciwnika, ale i siebie. Mało brakowało, a ze zderzających się szabli posypałyby się iskry. Żeby naprędce wymyślony plan mógł się udać, walka musiała wyglądać naturalnie. Jan obronił się, choć słabiej niż dotychczas. Szybko opuszczały go siły, co dodatkowo zmotywowało Bohuna do działania. Gawiedź wydarła się wniebogłosy, spodziewając się rychłego zwycięstwa. Korzystając z chwilowego zamieszania, Jurko nachylił się do Skrzetuskiego.
— Za chwilę udasz, żeś zemdlon — nakazał szeptem. — Zaufaj mi.
Jan ledwie zauważalnie skinął głową. Nie zadał żadnego pytania, gdy Kozak odskoczył, okręcił się, i z rozmachu trzasnął go płazem szabli w twarz. Tak to przynajmniej miało wyglądać, bo choć Bohun włożył w uderzenie tyle siły, ile mógł, ostrze ledwie musnęło policzek Jana, zostawiając na nim jedynie cienką, czerwoną kreskę. Odgłos uderzenia, a właściwie jego brak, zatuszował okrzyk Skrzetuskiego, tak pełen zaskoczenia i bólu, że Bohun nie był wcale pewien, czy aby na pewno był udawany. A potem Lach padł bezwładnie na ziemię. Ktoś z tłumu zaraz doskoczył do niego, szukając oddechu i pulsu.
— Żyw! — zawołał.
— Dobij! — zabrzmiało, pomnożone przez dziesiątki gardeł.
— Cisza! — rozkazał Bohun, mierząc zgromadzonych groźnym wzrokiem. Ciżba natychmiast umilkła.
— Nie godzi się nieprzytomnego zabijać — odezwał się Jurko, starając się przybrać neutralny ton. Z nieba zaczął sączyć się chłodny, wczesnowiosenny deszczu. Bohun zerknął kątem oka na leżącego szlachcica, na jego blade lica i skrwawioną koszulę. Czy na pewno udawał? Z tłumu rozległy się jęki zawodu.
— Może wam się nie godzi, atamanie, ale nie wszyscy mają skrupuły — rzucił jakiś pachołek, uśmiechając się drwiąco. — Oddaj szlachetkę nam, to zaraz będzie po sprawie.
Wyrostek wystąpił z tłumu, lecz zanim zdążył zrobić chociaż krok w stronę Skrzetuskiego, Bohun zamaszystym ruchem podstawił mu czubek szabli pod nos.
— Tylko spróbuj go tknąć — warknął, kładąc nacisk na każdą sylabę. Rozejrzał się po zgromadzonych, zatrzymując wzrok na postaci Chmielnickiego. — Lach jest mój.
— Tego nikt nie podaje w wątpliwość — przyznał hetman. — Co chcesz z nim zrobić? Uciec jak najdalej stąd i zabrać go ze sobą, pomyślał Bohun.
— Zaniosę go do mojego namiotu — powiedział zamiast tego, starając się brzmieć pewnie. Hetman zmarszczył brwi, lecz nim zdążył zaoponować, Jurko kontynuował. — Kiedy się obudzi, o ile w ogóle będzie w stanie, będzie zbyt słaby, by walczyć. Nie będę się bił ze słaniającym się na nogach, półżywym Laszkiem, bo to żadna zabawa. Jeśli się obudzi, dobiję go cichcem. I nie życzę sobie, by ktokolwiek mi w tym przeszkodził. Ciało zostanie na stepie.
Chmielnicki zmierzył Bohuna wzrokiem, następnie rzucił okiem na leżącego szlachcica. Nie wyglądał na przekonanego, ale zebrani Kozacy przytakiwali atamanowi i kiwali głowami. Dostali swoje widowisko, a nikomu nie chciało się stać na deszczu, ani tym bardziej czekać na przebudzenie Lacha. Część widzów zaczęła się rozchodzić, wracać do przerwanych obowiązków. Hetman nie miał wyjścia.
— Zabierzcie go — rzucił, skinąwszy ręką na dwóch losowych żołnierzy, lecz Bohun powstrzymał go.
— Sam go zaniosę — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Podszedł do Skrzetuskiego, wsunął ręce pod jego plecy i kolana i podniósł go, opierając jego bezwładną (czy na pewno?) głowę o swój bark. Obrócił się na pięcie i odszedł, starając się nie panikować, gdy krew Jana przesiąkła przez jego ubranie.
Gdy próbował położyć Skrzetuskiego w swoim namiocie odkrył, że pięść szlachcica zaciśnięta była na jego kołnierzu, i nie bardzo chciała puścić.
— Janie — odezwał się Bohun, wyplątując materiał z jego uchwytu. — Puść mnie, muszę cię opatrzeć. Żadnej reakcji. Jurko zaniepokoił się.
— Janie? — spytał, potrząsając lekko jego ramionami.
— Słyszysz mnie? Janek!
Skrzetuski zaśmiał się cicho, a Bohun odetchnął z ulgą.
— Tak mnie jeszcze nie nazwałeś — zauważył Lach, otwierając oczy i wpatrując się ciekawie w Kozaka.
Jurko zaczerwienił się, jakby został złapany na gorącym uczynku.
— Nie gadaj tyle, tylko powiedz, jak bardzo boli — wymamrotał, starając się skupić na ważniejszych sprawach.
— Trochę boli…
Bohun skinął głową. Musiało boleć.
— Zdejmę ci koszulę, jeśli pozwolisz.
Skrzetuski przytaknął niemrawo, a Kozak chwycił rąbki ubrania i ostrożnie zdjął mu je przez głowę. Cisnął zakrwawioną koszulę w kąt. Do niczego się już nie nadawała.
— Nie wygląda to najlepiej, co? — skomentował Jan.
Ja mu to zrobiłem, zganił się w duchu Bohun. Uratował mi życie, a ja go prawie zabiłem.
Nie było jednak czasu na rozmyślania, nie kiedy ciemna krew wciąż sączyła się z rany. Jurko rozejrzał się po namiocie szukając czegoś, co mogłoby posłużyć za bandaż, ale ku jego irytacji, niczego nie znalazł. Zrobił więc to, co zrobiłby w tej sytuacji każdy żołnierz, i rozebrał się do pasa.
— Jurko, co ty…
— Siedź cicho — przerwał mu Bohun, rwąc swoją koszulę na szerokie pasy. — Oszczędzaj siły.
— Nie przesadzaj, nie jest ze mną aż tak źle.
Kozak nie skomentował, zamiast tego pomógł Skrzetuskiemu oprzeć się o stojący w rogu pieniek, a następnie sięgnął po bukłak z wodą.
— Trzeba to przemyć — rzucił, bardziej chyba do siebie niż do Jana. Szlachcic syknął z bólu i zacisnął dłoń na nadgarstku Bohuna, gdy ten ostrożnie przemywał jego ranę. Następnie Kozak z uwagą owinął jego klatkę piersiową kawałkami materiału, tworząc zaimprowizowany, ale porządny opatrunek. A co do bólu… Bohun obejrzał się, lustrując wzrokiem wnętrze namiotu, aż w końcu znalazł to, czego szukał. Sięgnął do kąta, po czym podsunął Skrzetuskiemu butelkę.
— Pij — nakazał.
Szlachcic zerknął niepewnie na naczynie.
— Spokojnie, nie chcę cię otruć — dodał z przekąsem Jurko. — To tylko wino.
Skrzetuski, wciąż niezbyt przekonany, pozwolił przystawić sobie szyjkę butelki do ust i pociągnął parę solidnych łyków.
— No, a teraz gadaj — Bohun odstawił naczynie na podłogę. — Czemuś pojechał za mną?
Jan zaśmiał się, choć w jego tonie zabrzmiało jakieś napięcie.
— Prosto z mostu — skomentował, uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
— Dość, że się musiałem przez ostatnie dni zastanawiać, co ci do łba strzeliło. Chcę odpowiedzi.
Szlachcic milczał, a im dłużej jego milczenie się przeciągało, tym bardziej Bohun wątpił, że rzeczywiście chce poznać odpowiedź. Szum deszczu na zewnątrz nagle wydał mu się nie do zniesienia.
— No — ponaglił Lacha, nie wytrzymując ciszy. — Czemuś mnie ścigał?
— Nie wiem.
Cicha, stanowcza odpowiedź zupełnie zbiła Kozaka z tropu. Wiele razy odgrywał w głowie tę rozmowę, ale tego scenariusza nie przewidział.
— Jak to nie wiesz?
— Nie wiem! Co jeszcze byś chciał usłyszeć? — odrzucił Skrzetuski, nagle jakoś dziwnie poruszony. — Ty mi lepiej powiedz.
— Ja?
— Tak, ty! Urok na mnie pewno rzuciłeś, ty i ta wiedźma.
Bohun poczuł, że nie rozumie absolutnie nic.
— Janie, o czym ty mówisz?
Skrzetuski podciągnął kolana do klatki piersiowej, krzywiąc się lekko przy zmianie pozycji, która musiała naruszyć ranę. Uparcie unikał wzroku Kozaka.
— Gdy cię moi ludzie przyprowadzili, myślałem, że mi prowadzą anioła na uwięzi — powiedział cicho, jakby zawstydzony. — A kiedy zobaczyłem, jak cię pobili, miałem ochotę im się do gardła rzucić. Znalazłem ich potem, tych, co ci krzywdę zrobili, prawie ich zatłukłem, ale ostatecznie kazałem ich wypędzić. A potem mi powiedziano, że odszedłeś, nikt nie wie gdzie, nie wziąłeś nic na drogę. Miałem się żenić, a jedyne, co mi w głowie siedziało, to czy jesteś bezpieczny.
Bohun drgnął na wieść o weselu. Ten fakt kompletnie wyparł z pamięci. Musiał się nieświadomie skrzywić, bo Skrzetuski zaraz zaprzeczył.
— O ślub się nie martw. Nawet jeśli wrócę, Helena prędzej mnie wybatożyć karze niż zechce. Uciekłem.
— Dlaczego? — Jurko wciąż nie rozumiał, a może bardziej nie wierzył w to, co słyszał.
— Bo mi na tobie zależy, głąbie kapuściany!
Bohun zamrugał, zbyt zaskoczony, by cokolwiek odpowiedzieć. Rozbrajająca szczerość wyznania skutecznie zagłuszyła wszystkie wątpliwości, jakie jeszcze czaiły się w zakamarkach jego umysłu. Skrzetuski w końcu podniósł na niego wzrok, a to, ile uczuć wyrażało jego spojrzenie, niemal przyprawiło Kozaka o zawroty głowy. Jak można tyle przekazać samym tylko spojrzeniem? Bezbronność, zwątpienie, strach; oczy szlachcica zdawały się mówić „jestem zdany na twoją łaskę i niełaskę”.
Jurko nie miał pojęcia, co powiedzieć, więc przysunął się do Jana, klękając przed nim, i powoli, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, objął go ramionami.
Półnagie ciało Skrzetuskiego było spięte, jakby przygotowywał się na cios. Przez krótką chwilę Bohun spodziewał się, że zostanie odepchnięty. A potem mięśnie szlachcica się rozluźniły, a on sam z wahaniem ułożył dłonie na odsłoniętej talii Kozaka i przyciągnął go bliżej.
— Jurko… — wymamrotał ledwie słyszalnie, opierając głowę o bark Bohuna. Kozak czuł na piersi szorstki materiał opatrunku, a pod palcami promieniujące od Lacha ciepło i delikatne drżenie. Nie chciał myśleć, ile sił kosztowało go to wszystko. Nie był w stanie wyobrazić sobie siebie tak bezbronnego, zależnego od kogokolwiek, a tym bardziej kogoś, kogo do niedawna postrzegał jako wroga. Chciał podziękować Skrzetuskiemu, powiedzieć mu, że jest z niego dumny, cokolwiek, ale wtedy poczuł coś mokrego na swoim ramieniu.
— Jan… Janek? — spytał, zaniepokojony. — Czy ty płaczesz?
Szlachcic tylko mocniej wtulił się w niego.
— Myślałem — wyjąkał cicho. — Myślałem, że mnie zabijesz, tam na polu. Byłem pewien.
— Janek…
— Ale nawet się nie bałem, wiesz? Pomyślałem, że jeśli ktoś ma mnie wysłać na tamten świat, to właśnie ty. Że zginąć z twoich rąk to zaszczyt.
Tego już było dla Bohuna za wiele. Odsunął od siebie szlachcica i ujął jego podbródek, by zmusić go do spojrzenia sobie w oczy. Chciał coś powiedzieć, coś co zabrzmiałoby ładnie i poetycko, albo chociaż dosadnie, ale Skrzetuski patrzył na niego wzrokiem zagubionego szczenięcia, i wszystkie pomysły nagle wyleciały Kozakowi z głowy.
— Siedźże cicho — rzucił w końcu, nachylił się do Lacha i ucałował go.
Jeśli Jan był zaskoczony, nie dał tego po sobie poznać. Nie poruszył się, ale gdy po chwili Jurko oderwał się od niego, położył rękę na karku Kozaka i przyciągnął go do siebie, na powrót łącząc ich usta. Bohun wplątał palce w jego włosy, ciągnąc delikatnie za jasnobrązowe kosmyki.
Nagle poczuł, że Skrzetuski chwyta go mocniej, a w następnej chwili Kozak leżał na posłaniu ze zwierzęcych skór, a Jan górował nad nim. Bohun wydał z siebie dźwięk niegodny żołnierza, gdy ciało szlachcica przycisnęło go do ziemi.
Skrzetuski przyjrzał mu się z głupawym uśmiechem.
— Czy ty właśnie pisnąłeś?
Bohun odwrócił wzrok, lekko zawstydzony.
— W życiu. Bzdury gadasz.
— Pisnąłeś! Jak Boga kocham, Jurko Bohun, kozacki ataman, pisnął!
— Stul pysk — Jurko przyciągnął Jana bliżej i pocałował go, co skutecznie go uciszyło. Skrzetuski pogłębił pocałunek, Jurko przesunął językiem po jego dolnej wardze. Miał wrażenie, że śni, że to, co się dzieje, jest zbyt piękne, by było prawdziwe.
— Nawet nie wiesz, ilem czekał na to — wyznał Jan, odgarniając Bohunowi włosy z czoła. Jurko przymknął oczy, poddając się niewinnej pieszczocie.
— Zaskocz mnie — odrzekł. — Kiedy to cię mój urok dosięgnął?
— Ha! A więc przyznajesz się? — Skrzetuski zakrzyknął triumfalnie. — Wiedziałem, że tu moce nieczyste swój udział mają.
— Tak sobie wmawiaj, Laszku.
— Ale zważaj na słowa! — szlachcic przybrał groźną minę i pogroził mu palcem, lecz zaraz oblicze jego złagodniało. Pochylił się, chowając twarz między szyją a barkiem Kozaka.
— Już w Rozłogach mi w głowie zawróciłeś, kiedy mnie i moich ludzi kniahini ugościła. Gdyś śpiewać zaczął, chciałem, byś do mnie tak śpiewał.
Jurko zaśmiał się, czując usta Jana na swojej szyi.
— I tyś mi wtedy w oko wpadł.
— Żartujesz?
— Nie śmiałbym. Zresztą, myślałem, że wiesz. Cały wieczór nie mogłem od ciebie wzroku oderwać.
— Widziałem. Sądziłem jednak, że to z zazdrości o Helenę.
— Może, przez krótką chwilę, owszem — przyznał Bohun. — Ale nawet kniaźniówna blado przy tobie wypada.
— Oj, bo się zarumienię — Skrzetuski wtulił się w niego. Bohun wiercił się lekko, próbując znaleźć wygodniejszą pozycję, gdy jego udo natrafiło na coś twardego. Jan drgnął i zesztywniał, i wtedy dopiero Kozak zorientował się, co zaszło.
— Jurko… — szlachcic chciał się tłumaczyć, ale Bohun szybko go uciszył.
— To nic.
— Ja nie chciałem…
— Rozumiem.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj — Bohun ujął twarz szlachcica w dłonie i pocałował go. — No już, ściągaj gacie.
Skrzetuski parsknął śmiechem, na moment tracąc koncentrację, co Bohun chętnie wykorzystał. Już po chwili to Jan leżał na posłaniu, z miną wyrażającą bezgranicznie zdumienie, a Jurko klęczał z nogami po obu stronach jego bioder.
— No i czego robisz wielkie oczy? — Kozak zaśmiał się. Pochylił się nad Skrzetuskim, by obsypać jego szyję pocałunkami, ostrożnie omijając sińce i otarcia. Pozwolił swoim rękom wędrować w dół ciała Jana, obserwując, jak drży pod jego dotykiem. Skrzetuski westchnął cicho, gdy Bohun wsunął dłoń w jego spodnie.
— Już kiedyś…? — spytał Jurko.
Jan przytaknął ze zniecierpliwieniem.
— Jestem żołnierzem, jak i ty.
Bohun uśmiechnął się pod nosem. Czyli żołnierz żołnierzowi równy, przynajmniej w niektórych kwestiach.
Po chwili spodnie Skrzetuskiego wylądowały gdzieś w kącie, a razem z nimi ubrania Kozaka, chwilowo zapomniane i niepotrzebne. Jurko sięgnął między skóry i koce, po omacku szukając oleju. Znalazłby go szybciej, gdyby oderwał się na moment od szlachcica, ale w tej chwili nie rozdzieliłby ich i sam Chmielnicki.
Ręce Bohuna wykonywały znajome czynności podczas gdy on sam zatracał się bez pamięci w Skrzetuskim, jego ustach, jego skórze, talii, chłodnych dłoniach badających ciało Kozaka z taką uwagą, jakby miały do czynienia ze świętą ikoną. Olej był ciepły, a Jurko znał się na rzeczy, ale Jan i tak syknął z bólu przy pierwszym ruchu. Zacisnął palce na plecach Kozaka, wbijając w nie paznokcie i raniąc niemal do krwi. Bohun uśmiechnął się. W zamian za to nachylił się nad Lachem i zaczął podgryzać go delikatnie w okolicach obojczyka, wodząc językiem po czerwieniejących śladach. Podobało mu się, jak kontrastowały z jego ogorzałą od słońca skórą, i podobało mu się, że zostaną na niej jeszcze przez jakiś czas, zdobiąc i pokazując wszystkim w koło, że Skrzetuski do kogoś należy.
— Jurko?
— Mhm?
— Ruszże się, bo zmysły stracę.
— Tak ci śpieszno? — zaśmiał się Bohun.
Szlachcic w odpowiedzi przyciągnął go do siebie.
— A żebyś wiedział — mruknął, całując go mocno, wręcz agresywnie. Jurko poruszył się ostrożnie. Usta Skrzetuskiego opuścił jęk tak nieprzyzwoity, że Kozak dziękował w duchu za namiot w ustronnym miejscu.
— Jeszcze — poprosił Jan. Bohun pchnął biodrami, i choć nie robił tego po raz pierwszy, wiedział, że ten raz zapamięta, nikły zapach deszczu, ciche jęki Skrzetuskiego, jego ciepło, mglisty wzrok wbity w Kozaka jak w święty obrazek.
— Nie przestawaj — wyjąkał szlachcic, wpijając palce w boki Bohuna. — Proszę.
Jurko zdał sobie sprawę, że nawet gdyby chciał teraz przestać, nie byłby w stanie. Biodra same rwały mu się do przodu w mocnym, szybkim rytmie. Pocałował Jana, chłonąc każdy jego jęk, każde westchnienie. Bawił się jego ciałem, całując, podgryzając i liżąc. Przeszedł go dreszcz, gdy jęki Skrzetuskiego zaczęły przypominać jego imię.
— Jurko… — westchnął Jan. — Jurko, proszę…
Bohun przyspieszył, lekko zmienił kąt pchnięć, na co Skrzetuski jęknął przeciągle i wygiął plecy w łuk.
— Właśnie tak…
Jurko przylgnął do niego, puszczając wszelkie wodze i pozwalając swojemu ciału działać samopas. Słyszał przyspieszony oddech Jana, przerywany jękami i westchnieniami, czuł jego tętno, przywodzące na myśl galopującego po stepie konia.
— Mój tyś — wymamrotał, gładząc go kciukiem po policzku. — Powiedz, żeś mój.
— Jam twój — Jan z trudem wydobył z siebie głos.
— Jeszcze.
— Jam twój i tylko twój.
Jurko chciał być blisko niego, jeszcze bliżej; pocałował go, ciągnąc go za włosy. A potem ujął go w dłoń, poruszając nią w rytm ruchów biodrami. Skrzetuski otworzył usta w niemym krzyku, zacisnął dłonie na talii Kozaka, i po chwili było po wszystkim. Parę ostatnich pchnięć i Bohun znieruchomiał w objęciach Jana, dysząc ciężko jak po długim biegu. Jedynie te oddechy, jego i Skrzetuskiego, i cichy odgłos deszczu uderzającego w poły namiotu przerywały ciszę.
Jurko położył się obok Jana, obejmując go ramieniem w pasie. Wsunął kolano między jego uda, a Lach przysunął się bliżej, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Cisza im nie przeszkadzała.
— Urok na mnie rzuciłeś, jak nic — wymamrotał nagle Skrzetuski.
Bohun bawił się jego włosami.
— Źle ci z tym? — spytał.
— Ani trochę.

niezjadajmnie — hej! jestem @niezjadajmnie i czasami tak sobie bazgrolę. Jeśli ci się spodobało, zajrzyj na AO3 i zostaw coś po sobie :}