Moja siostra położyła się na plaży / Weronika Wieczorek

Moja siostra położyła się na plaży 13 stycznia, w trakcie największej od kilku lat burzy śnieżnej. Szukaliśmy jej po całym miasteczku. Kiedy znaleźliśmy ciało, było już lawendowe, a Aija mówiła, że czuje ciepło. Tamtego dnia zrozumiałem, że koniec nie jest punktem na osi czasu. Zakończenie wycisza się powoli, opuszcza żłobienia mięśnia sercowego, sprawia, że gałki oczne wysychają. Tak wygląda koniec. 

Bałtyk ma właściwie tylko trzy kolory i każdy z nich jest zimny. Morska zieleń rozciąga się w górę, przechodząc w szarość, a dołem idzie beżowa skóra. Tak też wyglądają tutaj ludzie. Blade, wyciągnięte sylwetki z turkusowymi oczami. Od tła odróżnia ich jedynie róż, który pojawia się na knykciach i policzkach poszczypanych mrozem. W większości jednak wszystko stapia się w mętne nieruchome mleko. Postacie zapadają się w piasek, piasek w wodę. Potem woda znika w szarej wacie nieba. Tu, na Północy, dywany tkane są z białych skorupek. Każdy spacer jest szorstki.

W sezonie turystycznym przy brzegu cumują promy. Nikt jednak nie zostaje na dłużej, przyjezdni czym prędzej odjeżdżają w głąb lądu. My sami nie wiedzieliśmy, jak wygląda świat za horyzontem, co mamy ze sobą zrobić, jak wydostać się z sennego miasteczka. Mnie najbardziej przerażała wizja latania. Nigdy wcześniej nie siedziałem w samolocie. Wolałbym ruszyć w świat statkiem. Miałem w pokoju figurkę wzniosłego żaglowca i patrzyłem na nią przed snem, zastanawiając się, czy kiedykolwiek uda mi się uciec.

Czasem wybieram się nocą na plażę. Pamiętam taki jeden spacer na początku zimy. Na niebie płonęła gwiazda, ciągnąc za sobą szeroki, srebrny ogon.   Nie chciałem nawet silić się na próbę opisania nieba. Nie czułem potrzeby szukania epitetów. Nie czułem żadnej potrzeby, tylko spełnienie. Jakby wszystko było po coś. To czyste przeżywanie zostanie ze mną do końca życia.

Gdybym miał do czegoś porównać życie mojej siostry, byłaby to wspinaczka na drzewo. Na baobab spleciony z ziemią i niebem niekończącą się siatką twardych korzeni. Najpiękniej było, kiedy siedziała na wysokiej gałęzi, bujała nogami i śmiała się jak dziecko. Z drzewa widziała  nasz dom i morze, a codzienność była jakaś. Do zniesienia. Machała mi i wystawiała twarz do słońca. Nigdy jednak nie dało się jej powstrzymać przed pójściem wyżej. Jej szeroko otwarte oczy błyszczały, kiedy wskakiwała coraz wyżej i coraz zuchwalej. . Prosiłem, by była ostrożna, a ona śmiała się ze mnie, wystawiała język i chwytała gałąź, tylko jedną ręką, żeby wyzwanie było większe. Krzyczała, że jest spragniona tego, co za horyzontem, że musi wszystkiego doświadczyć. 

I nagle zaczynała spadać. 

Nie mogłem jej złapać, dotykałem jej ciała, ale była jak puch, przelatywała przez moje palce. Kręgosłup z hukiem kruszył się w spotkaniu z plecionką korzeni. Patrzyłem na nią. Leżała bez ruchu. 

Spędzała całe dnie w łóżku. Zdawało się to trwać wieczność. Po jakimś czasie wstawała i patrzyła na mnie ze łzami w oczach.

– Chodź, wszystko będzie dobrze. 

Tak trzeba było ją wołać.

Najpierw lekko dotykała pnia, jakby badała jego fakturę i możliwości wspinaczki. Obserwowałem to cierpliwie. Potem naprzemiennie, kilka prób zaczepienia się i podciągnięcia na pierwszą gałąź, upadek na korzenie i płacz. Po kilku powtórzeniach chwytała moją rękę i  znów zaczynała wspinaczkę. Wracała do codzienności.

Moment błysku pojawiał się zawsze, puszczała mi oko i szła wyżej. Nie mogłem jej powstrzymać, chodź wiedziałem, jak to się skończy.

Nawet po kilkunastu latach te przypływy i odpływy, sztormy i leniwa gładkość tafli nie spowszedniały. Cierpiała i nie zdawała sobie sprawy z powtarzalności swojego życia . Była podekscytowana wspinaczką i zaskoczona każdym upadkiem.  

Wydaje mi się, że Aija zachorowała, kiedy po raz pierwszy dostrzegła iluzję istniejącego gdzieś dalej świata. Pakowała walizki tylko po to, by przekonać się, że z tego portu nie ma ucieczki.

Moja siostra położyła się na plaży 13 stycznia, w trakcie największej od lat burzy śnieżnej. Już nigdy więcej nie weszła na drzewo. Od tamtej pory była tylko trzema kolorami, a ja kupiłem swój pierwszy bilet na samolot.

Weronika Wieczorek – pochodzi ze Szczecina, ale aktualnie mieszka nad morzem. Z wykształcenia jest filologiem i historykiem. Patrzy i dokumentuje. Można ją znaleźć na Instagramie na koncie @kocikaprys.