poemat przez lustro / Łukasz Szmaja

widziałem umysły mojego pokolenia przerażone
histeryczne nagie przemęczone
rozkaszlane tumanione zastraszane
wyprane oświecone
włóczące się przez miasta okien przez doliny drzwi
spływające wyschniętymi podłogami
wypływające na bezkresne sufity
modlące się do żołądków o cienkie jutro
o prąd o wodę o ścianę
o buty o święty obrazek
o pocztówkę z telewizyjnych krain
bez spodni bez koszul bez znaczenia
klik klik
klik klik klik

widziałem jak ignorują pogłoski lekceważą ostrzeżenia
krowie świńskie kurze śledzą oczy
fabrykują pogłoski kartkują instrukcje
z wzorów na dywanach czytają historię
wyratowane z tłumu zapędzone do cel

widziałem jak sprawdzają co minutę czy zgadza się godzina
czy ziarenko piasku nie zacięło mechanizmu
czy jest gdzie uciec?
czy działa winda?
czy nie zniknęły schody?
czy nie aresztowano świata?

widziałem nowe i nowe i nowe i nowe
i retro i retro i nowe retro
i retro nowości i retro klasykę
i klasykę nowości i nowości klasyki
nagie Ewy po tysiąc razy obnażone
i nagich Adamów skutych kajdankami
w imię kofeiny, guarany i tauryny
amen

widziałem jak duchy unoszą się nad ściekami percepcji
Hare Kryszna Hare Online Hare Rama Hare Trans
sunące w karawanach rozpaczy przez pustynie wykładzin i parkietów
gubiące się w śnieżycach kurzu
czekające między szkieletami krzeseł z piachem w oczach
póki z fatamorgan nie ułoży się statystyczne samobójstwo –
ich żelazna kolej

zadurzone we wrogach i zadłużone u przyjaciół
zasilające kościoły protestujących konsumentów
a nowe fortuny starych graczy rosły tak czy inaczej
kto nie pracuje ten niech nie je
widmo krąży przerwanej ciąży
dzieci się nudzą deszcz wraca do chmur

widziałem te które wiedzą że po pierwsze szkodzą
śledzące w strudze światła unoszącą się złotą cząsteczkę
ukryte flagi sztuka zdegenerowana
czy ukrywana nicość zbielała niemota ścian?

a może widmo brudu?
a może prawda zaledwie?
niewielka brzydka prawda?
utonęły w obojętnych oczach żon i mężów
to tatuś ze swoim chłopakiem
a to mamusia ze swoją dziewczyną
to kotek to piesek to ekran
to butelka to ekran to lufka
to ekran to igła to ekran
to ekran to ekran to nic
nie boli to ekran to ekran to ekran

utopione w bursztynie tygodni
żyjące ciężkim wdechem przez miesiące
pik pik pik pik
i na białych łąkach półek rosły niebiańskie z etykiet łąki
i piekłem smród cichy i śmieszny jak krew na umywalce

skręciły karki psom udusiły koty
i leżą toczone przez robaki na przedmieściach
opiekunka zgubiła klucze
opiekunka wyjechała za granicę
opiekunka nie żyje
opiekunce nie zapłacił inny trup

bo śmierci nie zobaczyły i nie usłyszały
i nie zaśpiewały wiecznego odpoczynku
i nie odprowadziły przez wieś
i nie otworzyły czarnych parasoli
i nie rzuciły prochem w proch
na przeciąg kilku sylab kilkunastu głosek
w klątwie rozmów widziałem
jak po oceanach cytoplazmy suną
żaglowce cierpienia
i że przedtem nic nie było 
cierpieniem

nagrywane przegrywane odtwarzane
cięte na głowy cięte na pochwy penisy
tu i teraz i tam i nigdy
nici z tkaniny pikseli
ciche niedołężne maszyny wszechobecne rzężenie
trzaski piski jęki
rozmyty obraz rozłączyło połączyło
żylaki migreny

może dzięki temu dostrzegły co należy zrobić a czego robić nie wolno
długie katalogi płaczliwe skargi algorytm
potop cyfr
to może dzięki temu w rojowisku
koszul staników spodni sukienek
zobaczyły siebie nagimi

choć zrozumiały to i tak zniknęły bez kadyszu
bez ostatniego namaszczenia bez słowa
sunące rynnami płytko pod ziemię
a w najdalszą próżnię
w szare bezkrólewie wnuków traumatycznego nazwiska
dopóki pamięci nie zniszczy wielki pożar świata
nie pochłonie otchłań głupoty
albo nie zeżre zwykłe życie dni

doznały oświecenia pod nową władzą nudy
cieszyły się z więzień łóżek i zdjęć
w apatiach diod podtrzymywani przy życiu dla dobra państwa
dom Kaina i mieszkanie Abla
smród spalonego mięsa zepsutego alkoholu
namiętności i natręctwa

które usłyszały ciszę, która była przed nami wszystkimi
i które o ciszy szeptały, która na nas wszystkich zaczeka
z ogromnych ust słuchały uproszczonych lekcji anatomii
i uproszczone lekcje człowieczeństwa czytały z ogromnych oczu

liczyły monety dzwoniły pod nieaktywne numery
niebieskie światło daje znak
wstań i idź
czarne kurtki pałki maski fartuchy
kombinezony hełmy rękawiczki

widziałem protestujące przeciw lewiatanom molochom hamanom dziadom
gusłom wróżbom przesądom przemówieniom
które pobito i wywieziono do państwowych lasów
których pobicie objaśniano niepobitym
jako konieczność wdzięczność bezpieczeństwo
a leniwy brunatny horyzont wsysał szare chmury serc
co sczerniały zeschły i spadły

przetrącone przez zimny wiatr zmiany
widziałem remdesiwir tocilizumab deksametazon
i rwące rzeki ibuprofenu ketoprofenu paracetamolu
niszczące delikatne nabrzeża tkanek
i trzęsące się milionowe czerwone widmo Celsjusza
ciche dworce ciemne teatry
podziemny mefedronowy kult techno
widziałem jak Księżyc spadł i potoczył się pod biurko
widziałem różowe słonie czerwone cytryny niebieskie migdały
królową w uścisku ze zbrodniarzem
widziałem kraje których nie ma
wyspy które utonęły

I o nich mam mu opowiadać?
w krysztale łza mętnieje
czarna łza życia
nie oglądaj?
nie czytaj?
nie wychodź?
nie oddychaj?
wszystko będzie dobrze
tylko nie oddychaj
wszystko będzie dobrze

Łukasz Szmaja – urodzony w 1991 roku. Z nieistniejącą już amatorską grupą teatralną wystawiał spektakle w piwnicach. Publikował poezję w nieistniejących już studenckich magazynach literackich. Rysuje. Nie zmarły. Można go znaleźć na Instagramie na koncie @sz.rysunki.