Powtórne narodziny Mononoke na ziemiach polskich w latach dwudziestych XXI wieku / Józefina Arodaz

Że to do tego zmierza, nie przewidziałby nikt, bo zacznie się to w ten sposób, że ona powie: Te łanie, co je widziałaś ostatnio… To pobiegły w stronę zagajnika, co jest tam wyżej nad waszym domem?
Temat jak temat. Zwykły. Tutejszy. Odpowiadam bez jakichkolwiek podejrzeń: Poszły do tego lasu, co jest obok nas, zaraz za płotem.
Pyta dalej: A to uciekły od razu, jak cię zobaczyły?
Ja na to: No, część uciekła, część przeszła spokojnie.
I mówi mi tak: Podobno te zwierzęta, co teraz są, to przemienieni ludzie. Dlatego się nie boją. Dlatego nie uciekają. Podchodzą blisko. I są w miastach.
A ja jej odpowiadam (szybko i stanowczo, bo jeśli zostawię przestrzeń na wahanie, to ona z tego zbuduje dla siebie kolejną prawdę, której nie okiełznam, o którą będę się potykać przez kolejne miesiące): Nie ma czegoś takiego.
A ona lustruje moją twarz w poszukiwaniu łgarstwa. Szuka, czy wypatrzy chodzącą po mnie, pełzającą po źrenicach manipulację. Chyba nie znajduje. Mam nadzieję, że nie znajduje.
Odpowiada mi tak, jak lubi, czyli tajemniczo, trochę obronnie: No, ja nie wiem, jak to jest… Tak słyszałam w radiu. Nie, że zmyślam.
Moja cierpliwość przejawia się jako koczownik. Przemieszcza się po cząstkach, po moich kościach i moich nerwach. Żyje pokrótce. Muszę wędrującą obecność cierpliwości wyczuć w porę, zlokalizować i zażyć, żebym była w stanie utrzymywać nasze rozmowy: Nie mówię, że zmyślasz. Po prostu nie ma czegoś takiego. Pewnie chodziło o coś innego. Może mówili o jakiejś baśni, bajce.
Ona: Mnie się też tak wydaje, że nie  p o w i n n o  być czegoś takiego.
Ale obrazy, które zaprosiła tamtymi słowami są już u mnie i są wciąż u niej. I zastanawiamy się obie w trybie cichym, jak wygląda proces przemiany twarzy w pysk, co jako ostatnie znika z człowieka i co pierwsze staje się łanią, zającem, borsukiem, lisem, bażantem. Co miałoby powodować ten proces i czy da się przed tym ustrzec? To przekleństwo czy nagroda? Czy transformację można zatrzymać? Czy człowiek sam prowokuje tę mutację? Dlaczego? Jak zachować się w sytuacji, gdy ktoś z bliskich zaczyna przemieniać się w zwierzę nowej ery? Czy dzwonić na pogotowie, czy do kliniki weterynaryjnej?
W którym momencie transformacji zatraca się zdolność mowy ludzkiej? Czy te stworzenia gubią również rozumienie nas – tych nadal-ludzi, mimo-wszystko-ludzi? Czy może język już do końca zostaje z nimi i mają tę przewagę nad innymi zwierzętami pozaludzkimi, że wiedzą, co jest  g a d a n e ? I gdyby, załóżmy, na granicy polsko-ukraińskiej lis polski usłyszał kogoś mówiącego: Не йди далі. Іде війна, to zrozumie i zawróci, bo komunikat nie byłby na piśmie, ale w mowie, a te języki są w końcu sąsiedzkie i dźwięczą sobie nawzajem miękko nawet w takich okolicznościach, w uszach już lisich?
Czy te przemiany, to miałaby być jakaś nowinka biotechnologiczna, posthumanistyczny eksperyment, czy raczej współczesne przyłapanie na gorącym uczynku jakiejś pradawnej praktyki? A jeśli się stanie oko w oko z taką istotą, to czy da się zobaczyć rys przeszłości człowieczej? Czy takie spotkanie to: zły omen, dobry omen?
Przebywamy z tymi myślami o zjawiskach nieistniejących, ale skoro myślimy, to te rzeczy trochę w jakiś sposób zaczynają  b y ć ,  w z r a s t a ć ,  p ę c z n i e ć  w mózgu jak siemię lniane.
Przytulam ją na pożegnanie. Przypominam o czytaniu książek, które ją uspokajają: Nie czytaj o diabłach i czyśćcu, proszę cię, przeczytaj „Pollyannę”.
Wychodzę i jest noc. Jadę do domu i staram się nie przewidywać, co będzie, jeśli na drogę wyskoczy życie inne niż ludzkie. Ale godzina tego mroku okazuje się spokojna i już jestem na moim podwórku, już jestem u siebie. W nadgarstkach tętni ulga. Samochód zostawiam na zewnątrz, bo noc jest w miarę ciepła, wiosenna. Idę chodnikiem, widzę mało, bo dookoła panuje ciemność i dom mój cały okazuje się równie ciemny. Nie ma nikogo, ale ja jakoś wiem.
Że wejdę do kuchni i zaświecę lampę, a gdy spojrzę w okno, zobaczę więcej niż plaster nocy. W mroku zamajaczy ni to pysk, ni to twarz. Wysokie uszy zajęcze, oczy: takie z ludzką historią. Zwierzę zadrży otworem gębowym, a mnie się będzie wydawało, że to coś ma zęby mleczaki. Z przerażenia serce zabije mi tak mocno, że pewnie powiem do siebie szybko i stanowczo: Nie ma serca takiego.

A jednak jest. A jednak jest.
[wkrótce potem znajdę w ręce pierwszą larwę]

Józefina Arodaz – zajmuje się profesjonalnym gloryfikowaniem chleba, owsianek i lodów różanych, uśmiechaniem do ładnych kamienic i drewnianych domów oraz szlifowaniem zdolności eskapistycznych. Znaleźć ją można na Instagramie na koncie @jozefinaarodaz.