I
Czasem chowała się w szafie, ale nigdy nie mogła doczekać jej powrotu. Nawet kiedy B. rzekomo była blisko, już prawie niedługo wchodzę do klatki, pisała, to nie udawało się wytrzymać. Czas w szafie płynął jeszcze wolniej, niż gdy po prostu czekała. Gdy po prostu czekała też nie płynął szybko, ale mogła planować sobie zadania. Na przykład zrobić obiad, trochę po to, żeby obiad był zrobiony, a trochę po to, żeby móc napisać jej, żeby dała znać pół godziny przed powrotem, to wstawi ziemniaki, i nie czuć, że przeszkadza jej w pracy.
W niektóre dni udawała B. Zaraz po jej wyjściu wyskakiwała z piżamy i błyskawicznie się szykowała. Zakładała wyjściowe koszule, które zostały jej z kiedyś. Nawet nie musiała odgrzewać swojej porcji ich wspólnej owsianki, którą B. gotowała rano. Kiedy zimą szła do metra, chodziła po wydeptanych śladach na śniegu, a zamawiając kawę, podawała jej imię. Kupowała bilet 75-minutowy i jechała taką trasą, żeby zostało jej jak najmniej minut po wyjściu na swojej stacji. Robiła trasę B. do pracy i jechała nawet dalej, jakby była od niej jeszcze poważniejsza i jeszcze doroślejsza. Miała ponad godzinę w metrze na przyglądanie się ludziom, próbowała być niewidzialna, wtapiać się w tło i w osoby. Kiedy ktoś obok niej czytał, wyciągała książkę, kiedy ktoś pisał maile na telefonie, wyciągała telefon i też pisała maile. Wysyłała je samej sobie, na przykład o tym, że dziś w metrze wyjątkowo zimno albo że człowiek naprzeciwko, który ciągle się rozgląda, chyba chce coś powiedzieć, ale odkąd wsiadł, jeszcze się nie odezwał. Myślała o tym, jakie to niesamowite, że wszyscy ci ludzie jadą skądś i dokądś, że każdy ma swój ulubiony smak chipsów i każdy codziennie gdzieś zasypia. Zastanawiała się, jak zasypiali wczoraj ludzie dookoła niej. Kiedy już odłożyli wszystkie swoje rzeczy, wyłączyli telewizję i postawili szklankę wody na stoliku nocnym. Jakie mają łóżka, w co są ubrani i kto śpi obok nich. W życiu widziała zasypiających może z dwadzieścia osób. Najpierw rodzeństwo, bo zasypiających rodziców z dzieciństwa nie pamięta, pamięta, że jak później, już podczas studiów, przyjechali do niej na weekend i spali w jej kawalerce, wieczorem ona jeszcze czytała książkę i słuchała ich uspokajających się oddechów. Pamięta wycieczki szkolne i nocowania w podstawówce, swoje przyjaciółki i dziewczyny. Zasypiającą B. widzi prawie codziennie, ale dalej podnosi wzrok znad książki, kiedy wyczuwa, że zbliża się ten moment. Patrzy na jej twarz, na to czy dziś osuwa się w błogość czy w zaniepokojenie. Stara się uporczywie pamiętać, że rano obie się obudzą.
Kiedy była w gorszym humorze, to zgadywała, kto z wagonu metra umrze pierwszy. Próbowała nie iść stereotypami i nie wybierać najstarszej osoby. Brała pod uwagę różnicę w długości życia dla płci, pamiętała, że umieranie jest kwestią klasową – w przypadku mężczyzn różnica w oczekiwanej długości życia między mężczyznami z wykształceniem podstawowym a wyższym to aż 11 lat! – i próbowała uważnie wybrać. Bo przecież w każdym wagonie musi być taka osoba i w którymś momencie, pewnie już niedługo, okaże się, czy miała rację. To było tak, jakby wydawała wyrok i to ona miała o tym zdecydować. Raz w wagonie jechało dużo dzieci i musiała wytypować siebie.
Kiedy udawała B., powrót wypadał o godzinie, o której normalnie wstawała. Mogła zdjąć koszulę i spodnie, wskoczyć do łóżka jeszcze na piętnaście minut, zanim zacznie dzień drugi raz.
Tamtego dnia za wcześnie zaczęła robić obiad i wszystko było gotowe godzinę za szybko. Chociaż miała dużo pracy, postanowiła zrobić drzemkę. Zasnęła prawie od razu. Odliczyła od 30 do 0 – podobno amerykańscy żołnierze tak zasypiają, chodzi o to, żeby odliczać w dół, a nie do góry, wtedy nie czeka się na to, co jest na końcu, mózg sam wie, że po zerze już nic nie ma – zaczęła ziewać, poczuła, jak zapada się miękko w siebie i zaraz już spała. We śnie patrzyła. Obraz wydawał się przygaszony, światło ruszało się jakby wolniej. Była w pokoju dziecięcym swojego brata. Patrzyła z wysokości pasa, tak jakby stała na biurku. Czuła w sobie przepływy energii, czuła słońce na skórze i wilgotność powietrza. Była bardzo szczęśliwa.
B. obudziła ją, cicho pogwizdując. Stała nad nią uśmiechnięta i gwizdała melodię z czołówki Bojacka Horsemana. Kiedy jadły razem obiad, ona myślała o śnie, ale nie wiedziała, jak opowiedzieć go B. Zresztą B. zawsze śmiała się z niej, kiedy opowiadała sny i jeśli parę godzin później znowu o nich mówiła, musiała opowiadać od początku.
II
Nie była w stanie jej powiedzieć. Kiedy akurat miała okazję, tak że nie wyszłoby głupio, a co najwyżej trochę dziwnie – chciała się przecież zamienić w paproć! – nie mogła się na to zdobyć. Czuła słowa w gardle, czuła je na języku, ale grzęzły gdzieś i wracały z powrotem. Ile by dała, żeby B. się domyśliła, żeby zapytała ją, czy przez przypadek nie myśli o zmianie w paproć i żeby ona mogła tylko pokiwać głową i uśmiechnąć się trochę przepraszająco, a trochę wiedząc, że nie ma za co przepraszać i że nie robi nic złego.
Wstała tak, jakby miała znowu udawać B. Dziś przed jej powrotem miała bardzo dużo do zrobienia. Ubrała się bardzo dokładnie i zjadła swoją owsiankę. Zastanawiała się, czy nie zasługuje dziś na jakieś specjalne śniadanie. Może zrobiłaby sobie szakszukę, ale owsianka już na nią czekała, w dodatku jeszcze ciepła. Po śniadaniu poszła na spacer pożegnalny po okolicy, spojrzała na swoje ulubione drzewa – olchę w głębi parku, cyprysy w jednym z tych domów jednorodzinnych niedaleko i topolę nad stawem. Zaplanowała spacer tak, żeby po pożegnaniu z drzewami dotrzeć do Obi. Na dziale ogrodniczym wybrała sobie doniczkę, kupiła ziemię i nową łopatę, bo z gotówką i tak nie będzie miała co zrobić. W piekarni koło Obi kupiła rogaliki, głównie dla B., ale sama też zdążyła kilka zjeść po drodze. Po powrocie do domu wzięła się do roboty. Najpierw do wybranej doniczki nasypała trochę ziemi, spróbowała się w niej umościć. Było wygodnie, na razie trochę za sucho, ale jak się trochę ukorzeni, to będzie jej zupełnie przyjemnie. Otrzepała się z ziemi i usiadła do stołu. Na kartce z zeszytu napisała:
Od dziś będę paprocią. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.
Do zobaczenia, jak wrócisz z pracy.
Kocham Cię,
J.
Na marginesie dorysowała niezbyt dobrze oddaną paproć, ślimaka i dwie chmury. Ułożyła list równo na stole, zakręciła długopis. Zdjęła wszystkie ubrania, bo co z niej byłaby za paproć w dresach i t-shircie, i zaniosła do kosza na pranie. Gdyby wstawiła teraz ciemne, to akurat B. by powiesiła po pracy. Chwilę się zastanawiała, ale uznała, że pranie może poczekać. Wróciła do swojej doniczki. Znowu się umościła, teraz było dużo wygodniej, przysypała się ziemią i nalała trochę wody. Odwróciła się twarzą do okna i poczuła na sobie początki popołudniowego słońca. Tu będzie jej dobrze.
III
Czekanie już nie jest problemem. Czas płynie inaczej, jakby wszystko działo się jednocześnie, B. wychodzącą zrobić siku trudno odróżnić od B. wychodzącej do pracy. Jestem już spokojna, ruszam się delikatnie i z umiarem, potrafię wysiedzieć w miejscu. Sny opowiadam szumem liści. Wdycham twój dwutlenek węgla, żywię się nim i wodą, którą mnie podlewasz. Na moich liściach osiadają cząstki twojej skóry, kawałki paprochów, które wyciągasz z pępka i wilgoć twoich kichnięć. Codziennie widzę cię, gdy zasypiasz. Przed snem chwilę patrzysz na mnie i uśmiechasz się tak, jakbym właśnie powiedziała coś śmiesznego. Jeśli będziesz o mnie dbać, to cię przeżyję, ale nawet z tym sobie poradzę.
Nena Pawletko – filozofka, transdziewczyna, siostra Igora.