czasem czule muskam ustami nadgarstki łóżka (szkic)
czasem czule muskam ustami nadgarstki łóżka. są zimne i pachną spróchniałym drewnem. mam wtedy trochę ponad kilka lat i robię tak, gdy nie potrafię zasnąć. noce są bezsenne, bo jem cukierki przed spaniem, a papierki po nich wrzucam za zagłówek, by mama nie zauważyła, że podjadam coś tam po kolacji. pamiętam dzień, gdy umarł papież. cała rodzina gapiła się w telewizor i żywo komentowała to umieranie. zapytałam wtedy, czy już mnie nie kochają, skoro interesują się tylko tym cudzym odchodzeniem. a potem zaczynam czule muskać ustami nadgarstki łóżka. dużo myślę, o tym, co to znaczy liczyć barany. na jakiej stoją łące i czy odgradza je przykry, elektryczny drut. co się stanie jeśli musnę taką linę. czy zasnę prędzej czy jeszcze później. mam w ustach smak białego michałka.
(szkic)
– Farba i cygaryty na całym świecie woniają tak samo – odpowiadał Zdzichu Wachowski, gdy jego córka Marcysia pytała, dlaczego nie jeżdżą na wakacje, tak jak koleżanki z klasy.
Wachowski pracował jako elektryk w hucie i naprawiał tam windy albo stykał kable. Do pracy jeździł autobusem, do sklepu rowerem, a nad zalew chodził pieszo, dlatego Fiatem 126p nie wyjeżdżał z garażu. Przepalał go dwa razy w roku: na majówkę i w Barbórkę. Nie używał go, porządni ludzie nie spieniężają rodzinnych pamiątek, a auto dostał w końcu w spadku po wujku Stefanie. O sprzedaży nie było zatem mowy. Stefan Mikiewicz to był porządny facet. Miał klasę, smak i sprzęt grający, przywieziony jeszcze z RFN. Mikiewicza znali wszyscy, bo dzieciom rozdawał cukierki, kobietom prawił komplementy, a chłopom stawiał wódkę w barze „U Tereski”. To był taki facet, na którym można polegać. Kiedy więc zaczął obiecywać, że przekaże komuś po śmierci zegarki, kolorowe komiksy i rodowe kryształy, ludzie jeszcze chętniej ściskali mu ręce, pytając o zdrowie. Na pogrzebie Mikiewicza nikt się nie pojawił, bo Stefan wcale nie umarł. Wyjechał do Ameryki, chyba do San Francisco w 1991, ale wszystkim mówił, że kończy swoje dotychczasowe życie, spisuje testament i basta. Ze sobą zabrał tylko dwie walizki ubrań, trzy pary szelek do spodni, trochę gotówki. No i album rodzinny.
(szkic)
Starsza kobieta, około sześćdziesiątki, stoi na małym taborecie, ustawionym przed komodą. W tle z gramofonu leci Pocałunek ognia Violetty Villas. Kobieta nieśmiało rusza biodrami w rytm muzyki. Sięga po pudło z wierzchu komody. Kołysze się na taborecie i zwinnie zeskakuje ze stołka. Stawia na nim pudło i po kolei wyciąga sztućce. Delikatnie podśpiewuje Twoim pocałunkiem. Zaczyna polerować łyżki. Chucha na nie i przeciera bawełnianą ścierką. Zatrzymuje się, przecierając jedną z nich. Zaczyna się w niej przeglądać. Naciąga powieki, układa usta w dzióbek. Coraz głośniej śpiewa utwór Violetty Villas. Tańczy, wpatrując się w łyżkę. Niezgrabnie wpada na stół i krzesła. Śpiewając rozkłada na stole zastawę: dwa duże talerze i komplet sztućców. Na środku stołu ustawia wazon z czerwonymi różami.
Marta Kot – lubi pisać. Dużo i właściwie zawsze o tym samym. O Górnym Śląsku, starych babach i umieraniu. Publikowała gdzieś tam, coś tam. Teraz walczy z czasem, by skończyć licencjat. Można ją znaleźć na Instagramie na koncie @kiteq.