Tyle, żeby było dobrze / Marcin Salwin

Do dużego, naściennego lustra przytwierdzone jest drugie – małe, ręczne lustereczko. W głowie, myśląc o tym obiekcie, układ ten nazywałem „przytulaniem pyszczkami”, chociaż lustro swojego własnego pyszczka nigdy nie miało i mieć nie ma jak. Jedyna ewentualność, jaka lustru może się przytrafić to jego pożyczenie – czyli, chcąc nie chcąc, musimy podzielić się swoim własnym. Te dwie tafle, zetknięte ciasno ze sobą, szczelnie zawieszają pomiędzy sobą wszystko to, czego nie widać i nie da się zobaczyć. Tam i z powrotem, tytułuje ten obiekt autorka, Hanna Łuczak, i wszystko staje się jasne. 

Jest 2015. Kim Addionzo w sekcji tekstów osobistych New York Times publikuje esej „For My Mother, One Last Grand Slam” (ang. Mojej matce, ostatni Wielki Szlem) opisujący przygotowania oraz samą uroczystość przemianowania centrum tenisowego w Maryland na cześć jej matki, legendy amerykańskiego tenisa, pięciokrotnej zwyciężczyni turniejów wielkoszlemowych – Pauline Betz Addie. Esejowi towarzyszy ilustracja R Kikuo Johnson. Na przestrzeni dziewięciu okienek naprzemienne przeplatają się figury – tenisistka w skupieniu wyrzuca piłkę i zamachuje się do wyprowadzenia serwisu. Przedstawiona z profilu starsza kobieta na wózku zajmuje swoje miejsce na scenie. Rakieta wisi w powietrzu. Kobieta otwiera usta, by przemówić a rakieta trafia, posyłając serwis. Tłum wiwatuje na asa, który wydarza się poza naszym widzeniem.

Już wtedy Betz Addie męczyła się z postępującą chorobą, która utrudniała jej samodzielne poruszanie się oraz często mowę. 

Zmarła 31 maja 2011, cztery lata przed publikacją tekstu.  

„[Z]awsze ciekawiło nas nie tylko, co autor miał na myśli, ale jakie motywy nim kierowały. […] [U]twór powstaje po to, by go czytano, chce więc zachęcić do siebie, przekonać, uwieść. […] Słowa nabierają wagi przez swój związek z rzeczami, teksty zaś — dzięki swojej interpretacji świata”pisze Zdzisław Łapiński w krótkim tekście Elegia na odejście nowomowy, otwierającym jeden z archiwalnych już z naszej perspektywy numerów „Tekstów Drugich”. Chociaż Łapiński snuje o motywacji tekstu, to siłą rzeczy pisze też o dialogowaniu. 

Wprowadzanie w dialog jest narzędziem służącym nauce mówienia o, wobec i dookoła literatury już od edukacji „średnioszkolnej”. Poprzez budowanie kontekstów, wyszukiwanie adekwatnych dowodów zarówno za przyjętym argumentem, lub też przewrotnie, dla urozmaicenia retoryki –  przeciw, uczy się myślenia o literaturze całościowo. Mirosław Bańko na łamach felietonów w Przekroju sprytnie zauważa – słowa się pożycza, ale na dobrą sprawę nie wiadomo jak i czy w ogóle y można je oddać. Właściciela też nie pyta się przeważnie o zdanie. Kontekst podobnie, można, a przez pewien okres edukacji – niestety trzeba, pożyczać. Tu i tu topos taki, tam topos owaki. Jak o miłości to tutaj, jak o ojczyźnie to tam, a o sumieniu to jeszcze ówdzie. Radź sobie, bo masz już narzędzia.  Szkoda, że rzadko samoukonstytuowane, ale to przychodzi z czasem i od tego momentu zaczyna się przyjemność. Komparatystyka to jedno z pierwszych wprowadzonych do arsenału młodego człowieka narzędzi metodologicznych. Baby’s first comparative research, i nie bez przyczyny.

W myśleniu dialogicznym ani najważniejsze, ani specjalnie pociągające jest przekonywanie do powielania oklepanego paradygmatu skojarzeniowego status quo. Korzystne jest uwolnienie się z myślenia w kategoriach dobre-złe skojarzenie, na rzecz tego przyjemnie tendencyjnego, autorskiego sposobu łączenia wątków. Takie afirmowanie istnienia podziału  na metody zewnętrzne/wewnętrzne pozwala na myślenie o dialogowaniu w kategorii działania sui generis – takiego, które pozwala  zestawionym sobie tekstom, w szerokim tego słowa rozumieniu, funkcjonować w relacji wobec siebie takiej,  żeby było im dobrze.

Relacja ta nie musi być powoływana wedle naukowo uznanego ciągu następstw, a wedle własnego przeczucia. Te niewypowiadane głosy formułują strukturę myśli, a ta, chociaż to nie zawsze przyjemne, ujawnia porządek myślenia. Jestem zwolennikiem względnej dbałości o skojarzenia w praktyce naukowej, ale oboedientia mater felicitatis myślenia, na szczęście, nie dotyczy, a zarówno w nauce, jak i myślowym sporcie, można sobie pozwolić na odrobinę fantazji.

„Ja jestem Milion i za miliony kocham i cierpię katusze” pisze Mickiewicz, w czymś, co Józef Milewski na łamach Przeglądu Polskiego nazwie przebłyskiem jego największego geniuszu. W tym momencie – żywiołowej, teatralnie udanej, egotycznej improwizacji Gustaw Konrad jest wszystkim, a mnie nigdy bohater literacki tak nie wścieka jak wtedy. Ale nabieram wody w usta. Carl Safina, ponad półtora wieku później, pisze: „Zawsze i wszędzie życie i śmierć zależą od samoświadomości i ostrych rozróżnień pomiędzy sobą samym, otoczeniem i innymi. A to wszystko bez lustra”. Dwa warunki istnieją, chociaż nie mają ze sobą za wiele wspólnego. O punktach stycznych nie myślę – trzeba uwierzyć, że znajdziemy je później, bo chociaż w tej jednej chwili może wydawać się to bez sensu, to ufam, że nie jest to bez znaczenia. 

Redukcja komunikatu do przekazu stricte słownie intelektualnego to, za Ursulą LeGuin, działanie radykalnie posunięte do destrukcji. Dlatego nie chodzi o uwydatnienie faktu opowiadania o czymś, bo to przecież naturalne – mniej więcej na tym (tak myślę) wygląda rozmowa, lecz o uwydatnienie relacji w głowie, która pewne związku między znaczeniami, raz – katalizuje, dwa – warunkuje.  Pojawiają się oczywiście pytania. Gdzie jest ukonstytuowany złoty środek pomiędzy mówieniem za mało, a za dużo. Kiedy autor odpowiada za to, co mówi, a kiedy ja, jako odbiorca, za to, co zrozumiałem. Czy jesteśmy zdolni do konsumowania jedynie mediów powielających nasze wyobrażenia, takich, które utrwalają wiarę? Przykry to los zwierzęcia wpatrzonego w swoje odbicie w szybie, niegotowego na cokolwiek co wykracza poza teraz. Nie jest to zaskoczeniem – nikt nie chce być w drużynie, która przegrywa. Niemniej, kiwanie głową w pewnym momencie staje się męczące, a wspólna, ale z osobistych perspektyw, eksploracja tego, co w tej naszej wspólnej kulturze (subiektywnie) najlepsze i (subiektywnie) najgorsze, to dobra zabawa.

Chociaż budzi podejrzenia, zwierzę przygląda się odbiciu wnikliwie, czasami rozpoznając, a czasami nie, siebie w odbiciu. Parę lat temu dowiedziałem się, że i koty, i psy  w sumie mają raczej nieimponujący wzrok i jakkolwiek to dalej przyziemnie zabawny spektakl, to od tego czasu nabrałem dużej ilości sceptyzmu widząc zwierzątko (to prawdziwe) patrzące w to drugie zwierzątko w lustrze (to odrobinę mniej prawdziwe). 

Jestem w pociągu. A w oknie odbija się pies. Pies patrzy na mnie i ja patrzę na psa. Pies jest grzeczny, myślę sobie. Właścicielka nie trzyma go, bo i ten raczej nie pali się do ucieczki. Stoi sobie tam i tak na siebie patrzymy. W końcu pani bierze go w ręce i delikatnie, odkłada do koszyka. Pies nie oponuje. Zamknięty w kapsule dalej spogląda w stronę szyby.

Skojarzyło się, tak się mówi. W dyskursie zaleca się dodać trochę klajstru – poślinić, aby połączyć dwa wątki w jeden. To też właściwy moment na podjęcie sprytnej retorycznie decyzji,  żeby nie już mówić, ale to też trzeba wiedzieć jak.  Niemniej,  mówi się – skojarzyło się, nie wiem czemu. I czasami to prawda, a czasami nie. Ja sam czasem wiem, ale nie powiem — bo się wstydzę, bo wiem za mało, bo nie chce. A czasami (czasami często) nie wiem — tak naprawdę nie wiem. I na to niewidzenie sobie pozwalam. Bo ten pies w kapsule wygląda  jak w statku kosmicznym. Oczka ma jak paciorki i wszystko dookoła się w nich odbija. Ciekawe, czy tak wyglądała Łajka patrząc na błękitną ziemię.  Susan Stewart w swojej książce o poetyce nonsensu Nonsense: Aspects of Intertextuality in Folklore and Literature poprzez szerokie definiowanie intertekstualności dopuszcza właściwie do jej zrównania z dialogicznością samą w sobie, sugerując, że związki między tekstami budują się już na bardzo podstawowym poziomie – poziomie rozmowy. 

Dlatego może to dobry moment do podjęcia próby zdefiniowania, nawet jeżeli mimetycznie sensorycznej, własnej perspektywy – i rozróżnienia, kiedy ustawiamy lustro, a kiedy okno. 

Albo zupełnie odwrotnie – zrobić sobie wielką przyjemność i nie definiować sobie już  nic. 

Bibliografia:

Addonizio Kim, For My Mother, One Last Grand Slam, New York Times, https://archive.nytimes.com/opinionator.blogs.nytimes.com/2015/02/19/for-my-mother-one-last-grand-slam/ [dostęp: 03.08.23].

Bańko Mirosław, Wędrowni muzykanci, Przekrój, https://przekroj.pl/artykuly/felietony/wedrowni-muzykanci-miroslaw-banko, [dostęp: 03.08.23].

Łapiński Zdzisław, Elegia na odejście nowomowy, „Teksty Drugie” 4, 1990.

Milewski Józef, “Zadania nowej oświaty”, „Przegląd Polski” tom 151, nr 451, zeszyt VII,  Styczeń 1904.

Safina Carl,  Poza słowami. Co mysla i czuja zwierzęta,  Przeł D. Dymińska, Warszawa 2018.Steward Susan, Nonsense: Aspects of Intertextuality in Folklore and Literature, Baltimore 1979.

Marcin Salwin – urodzony w 1997 naoczny świadek trudnej relacji praktyki z teorią. Absolwent rysunku na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Zainteresowany głównie zagadnieniami narratologii transmedialnej, dialogowaniem z kategoriami literaturoznawczymi oraz powoływaniem kontekstów popkulturowych. Zajmuje się relacją szeroko pojętego rysunku z poetyką. Z zawodu – dydaktyk, z przyzwyczajenia  – nikt specjalny.